wtorek, 7 lutego 2012

Pełnia księżyca

Wstałem rano, wziąłem taksówkę z hotelu i około szóstej rano byłem na lotnisku. Bardzo bałem się, że coś pójdzie nie tak, że rezerwacja biletu nie zadziała, że nie uda mi się uciec z Rangunu i zostanę tu całkiem bez pieniędzy i przyjaciół.

Kiedy dotarłem na lotnisko świtało a okienka AirAsia były jeszcze zamknięte. Ustawiłem się w kolejce jako pierwszy i zaraz za mną stanęła ładna dziewczyna. Miała malutki plecak, mniejszy od mojego bagażu podręcznego i to wszystko.

- Musi pan zapłacić osiemnaście dolarów - powiedziała do mnie hostessa AirAsia, gdy zaczęła obsługę pasażerów. - Bo nie ma pan opłaconego bagażu.

- Jak to? Przecież mam bagaż do piętnastu kilo a to jest w standardzie - mówię.

Chwilę trwało zamieszanie ale po chwili dowiedli mi, że mają rację. Pokazali, że opłata była Mastercardem Maćka i kiedy została zrobiona. Nie mogę uwierzyć, że Maciek kupując mi wcześniejszy bilet nie pomyślał, o tym, że mam ze sobą plecak. Całe szczęście, że zostało mi jeszcze trochę dolarów bo musiałbym porzucić plecak w Rangunie. A może tak by było lepiej?

Za ostatnie khyatty zaprosiłem, dziewczynę która stała za mną w kolecje na kawę. Chciałem jej wynagrodzić czekanie, gdy ja awanturowałem się przy okienku. Ma na imię Sophie, pochodzi z Nijmigen w Holandii i zrobiła już Tajlandię, Malezję i Birmę. Teraz wraca do Bangkoku i za ostatnie pieniądze jedzie do Indonezji na sześć tygodni a potem do Australii aby znaleźć pracę i zarobić na dalszą podróż.

Samolot tradycyjnie się spóźniał więc rozmawialiśmy. Jej podobało się w Mandalay, gdzie spotkała fajnych ludzi a w Pagan była tylko jeden dzień. Ja odwrotnie. Nie widziała wcale Rangunu. Przyjechała na lotnisko w nocy ale oczywiście było zamknięte, więc spędziła czas do rana pijąc herbatę z policjantami. Lubi przygody i jest otwarta na ludzi.

Nauczyłem ją liczyć do 32 na palcach jednej ręki (w systemie binarnym), przedstawiłem hipotezę Goldberga, opowiedziałem czemu nie ma Nobla z matematyki i starałem się wyjaśnić czemu tak ważna jest hipoteza Riemanna. Była autentycznie zainteresowana i wyznała, że lubi matematykę. Zapytała co widzę we wzorkach na jej spódnicy i powiedziałem, że kiedyś przyśnił mi się taki właśnie geometryczny algorytm generowania liczb pierwszych a dopiero potem przeczytałem, że opisał go jakiś polski matematyk, chyba Steinhaus.

Rozmawialiśmy o tym, co jeszcze warto zobaczyć. Ona przyleciała do Azji po zwiedzeniu Boliwii i Peru a ja po Azji lecę do Argentyny. Potem opowiedziałem jej trochę moją historię, czemu podróżuję. Zapytała mnie co zamierzam robić po powrocie. Powiedziałem ale nie zyskało to jej akceptacji.

Im dłużej rozmawialiśmy, tym lepiej nam się rozmawiało. Łatwo rozmawia się z poznanymi w drodze ludźmi, którzy są ciekawi, pozbawieni uprzedzeń i przyjmują nas bez żadnego socjalnego kontekstu. To fajne, gdy ktoś interesuje się tobą i ciekawią go takie sprawy, jak hipoteza Riemanna. Sprawy, które pasjonują mnie ale o których nie mam z kim porozmawiać.

Sophie jest bardzo bystra, ciekawa i poważna a zarazem wesoła i naprawdę szybko złapaliśmy kontakt. Podziwiałem jej mały bagaż. Ja mam duży plecak ważący 13,5 kg i podręczny ważący jedenaście i czuję, jak ogranicza mnie to w podróży. Większość to elektronika, obiektywy, aparat, ładowarki, baterie. Co chwila czegoś się pozbywam ale i tak mam wszystkiego za dużo - spodni, t-shirtów, kosmetyków, lekarstw. Gdyby tak to wszystko wywalić, sprzedać, mógłbym podróżować z jednym małym plecakiem i kupować nowe szorty i t-shirty za grosze. Lubię moje rzeczy ale to tylko koszulki a zdjęć i tak prawie nie robię.

W samolocie rozdzieliliśmy się z Sophie ale poczekałem na nią przy schodkach, przepuszczając jeden autobus. Mieliśmy więc jeszcze godzinę w kolejce do odprawy wjazdowej. Potem pokazałem jej darmowy autobus wożący do stacji autobusów miejskich. I tu okazało się, że nasze drogi się rozdzielają. Ona musi wziąć 555 do Kho San Road a ja 551 do Victory Monument.

Mogłem wsiąść w ten 555, pojechać na Khao San Rd., kupić bilet i polecieć z Sophie do Indonezji. Nic mnie nie trzyma, nie mam żadnych sztywnych planów, jedyne co naprawdę muszę to dotrzeć 20 marca do Singapuru, aby wsiąść w samolot do Buenos Aires. Mogłem ale nie zrobiłem tego. Trochę żałuję.

* * *

Sophie opowiedziała mi o Ko Tao i poleciła szkołę w której miesiąc temu robiła PADI (Budda View). Wsiadłem w van do Victory Monument, przesiadłem się w autobus 515 i powoli pokonując miejskie korki dotarłem do południowego dworca autobusowego w Bangkoku, skąd odchodzą autobusy do Chumphon. Przez opóźnienie samolotu i kolejkę do odprawy zrobiło się wczesne popołudnie. Kupiłem bilet na turystyczny autobus na 21:00 ale Sophie i LP ostrzegły mnie, że jeśli wyląduję w środku nocy na dworcu, który jest kilknaście kilometrów od miasta to jestem dosłownie w czarnej dziurze. Więc po chwili znalazłem inny, tańszy, lokalny autobus na 17:30 i wymieniłem bilet.

Bangkok to Bangkok, klimat jest wilgotny a nie suchy, jak w Pagan i przy 34 stopniach jesteś po chwili cały oblepiony potem. Ale jest tu klimatyzacja, sklepy seven/eleven, bankomaty. Wypiłem półtora litra zimnego mleka, zjadłem snickersa, wypiłem kawę, wyjąłem z bankomatu 500 dolarów w bahtach i byłem gotów do drogi. Tu wszystko jest możliwe dopóki moja złota karta działa mogę zawsze znaleźć hotel, mogę wziąć taksówkę, pożyczyć samochód. Jestem znów w pierwszym świecie z jego wadami ale i zaletami.

Na dworcu, w upale siedział luźno ubrany, młody Europejczyk z dredami. Okazało się, że jest Szwedem, na imię ma Scholl i od dwóch lat mieszka w Tajlandii, właśnie w Chumphon a do Szwecji jeździ tylko latem. Pochwalił wybór Kho Tao i Budda View, powiedział że kolega wyjedzie po niego na dworzec, więc mogę się z nimi zabrać i obiecał, że zadzwoni aby rozpoznać kwestię transferu na Ko Tao. Promy odpływają rano, na nocną łódź aby płynąć na pokładzie patrząc na pełnię księżyca już nie zdążę.

I tak podróżuję sobie, poznając ludzi i korzystając z ich rad. Trzeba znać ogólny kierunek i wierzyć, że los sam postawi nam na drodze właściwych ludzi. Serendipity.