sobota, 14 stycznia 2012

Bombaj - Kalkuta

Droga pomiędzy największym miastem Indii a drugim co do wielkości zajęła nam czterdzieści godzin. I przez całe dwa tysiące sto kilometrów za oknem ciągnęła się wieś. To właśnie są Indie, nie wielkie śmierdzące i zatłoczone miasta ale zielone, ciągnące się po horyzont pola na których krzątają się rolnicy.

Siedemdziesiąt procent ludności Indii żyje z rolnictwa i mieszka na wsi. Przerzucając się z miasta do miast łatwo zapomnieć, że to właśnie rolnicy stanowią istotę Indii. Zielone pola podzielone na małe prostokąty, bawoły, kozy, kolorowe płachty prania suszącego się na słońcu. Wszystko to ciągnie się bez końca, przesuwa za oknami pociągu noc i dzień i noc i kolejny dzień. Z tej perspektywy ogrom Bombaju wydaje się nieznaczącą naroślą na zielonym organiźmie.

Była to bardzo przyjemna podróż. Koleje indyjskie umieściły cudzoziemców w jednym miejscu - nas dwóch, malarza z Bristolu Daniela, jadącego medytować i parę studentów z Seoulu, wybierających się na trekking do Nepalu. Koreańczycy są początkowo przerażeni bo wylądowali w Bombaju poprzedniego dnia i to ich pierwsza podróż pociągiem. Brud, obcy ludzie, brak prywatności przerażają ich, troska o bezpieczeństwo. Uspokajamy ich, po kilkunastu godzinach będą się czuć tutaj, jak w domu.

W ciągu trzech tygodni odbyłem trzy podróże koleją. Pierwsza, teoretycznie najkrótsza zaczęła się od pięciogodzinnego oczekiwania na pociąg, ośmiu godzin podróży, kolejnych pięciu oczekiwania na świt w poczekalni i czteregodzinnej jazdy autobusem na koniec. Druga zaczęła się od sześciogodzinnej podróży do stacji, potem pięciu godzin oczekiwania na nasz pociąg, trzydzieści sześć godzin w pociągu i na koniec godzinka w vaniku.

Tym razem aby nie zmęczyć się już przed odjazdem popłynęliśmy na wyspę Słonia, potem poszliśmy coś zjeść a potem na dwie godziny do kina. Wsiedliśmy od razu na nasze miejscówki a dzięki towarzystwu innych turystów mieliśmy z kim porozmawiać i mogliśmy ustanowić własne zasady na naszym skrawku przestrzeni. po dziesiątej wieczorem poszliśmy spać a nasze prycze złożyliśmy dopiero koło południa.

To zaskakujące ile człowiek może przespać. Pierwszej nocy spałem od jedenastej do dziewiątej, potem drzemałem trochę w dzień. Rozłożyliśmy leżanki przed ósmą, włączyłem płytę i zasnąłem. Na dobre obudziłem się dopiero koło ósmej rano. Było zimno, szczególnie drugiej nocy ale spałem w moim ciepłym śpiworze.

Gdy jedziemy pociągiem z zasady nic nie jemy. Rozstrój żołądka w indyjskim pociągu to byłaby prawdziwa tortura a dwudniowy post nikomu nie zaszkodzi. Pijemy więc roznoszoną w pociągu herbatę z mlekiem, trochę wody i kupujemy na stacjach banany. Tym razem jednak nastąpił jakiś krach na rynku bananów, kupiłem pięć pierwszego poranka a potem nikt ich nie sprzedawał, na żadnej stacji. Indyjskiego jedzenia sprzedawanego na dworcu i w pociągach nie jemy, bo stanowi zbyt duże ryzyko. Więc musieliśmy głodować.

I tak śpiąc, wyglądając przez okno i odganiając coraz liczniejszych żebraków dotarliśmy do Kalkuty.