niedziela, 10 listopada 2013

Jeden oddech

Woda w morzu ma 30 stopni a powietrze 34, dziesięć metrów od brzegu zaczyna się rafa koralowa na której żyją tysiące kolorowych ryb, można leżeć godzinami w wodzie i obserwować ryby i rybki buszujące wśród wachlarzy morskich. Potem dno gwałtownie opada i już jakieś sto metrów od brzegu znika z zasięgu wzroku, jedyne co widać to błękit wody i ukośne promienie słońca.

Gdy zanurzam się w wodę najtrudniejsze jest pierwszych kilka metrów - zbyt dużo elementów na których trzeba się skupić, brakuje mi doświadczenia i naturalnej lekkości - wyrównanie ciśnienia, sprawdzenie czy nie bolą uszy, cofnięcie języka w głąb jamy ustnej i naciskanie na dziąsła, maska, ułożenie ciała względem liny.

Ale potem, gdy wszystko idzie dobrze, jest dużo łatwiej, w pewnym momencie robi się ciemniej co oznacza, że jestem już kilkanaście metrów pod wodą. Dla mnie to koniec możliwości, włącza się panika, czuje brak powietrza i różne sensacje. Ale gdy odwrócę się głową do góry nagle uspokajam się i orientuję, że mam jeszcze mnóstwo powietrza i mogę zostać kilkadziesiąt sekund obserwując to co dookoła i uśmiechając się.

Zawsze miałem kłopoty z uszami podczas nurkowania, blokowaniem się prawego ucha, wyrównywaniem ciśnienia. Ale okazuje się, że to nie jest problem, każdy miewa kłopoty i uczysz się jak sobie z tym radzić. To nie jest sport w którym konkurujesz z innymi, raczej badasz własne granice przy każdym nurkowaniu i zaczynasz je szanować.

Widziałem jak Kelly zeszła do prawie 40 metrów kilka razy aby przy kolejnym nurkowaniu zatrzymać na dziesięciu. Widziałem, jak Matt, młody, wysportowany chłopak codziennie siedział w diveshop i czytał książkę, potem szedł i nurkował ponad 40 metrów a następnie wracał i znowu czytał. Niewiele mówił ale wyglądał jakby był do tego stworzony. Pewnego dnia wszedł do wody na kwadrans a potem wyszedł mówiąc: - Dziś nie nurkuję z wami, jutro też chyba zrobię sobie przerwę.

Pierwszego poranka w Amed, przed rozpoczęciem kursu spotkałem Daniela, Szwajcara w moim wieku. Spróbował freedivingu dwa lata temu a dziś jest instruktorem. Też miał na początku problemy z uszami, nie przychodziło mu to łatwo. - Za kilka dni będziesz bez problemu nurkował do 25 metrów - zachęca mnie.

To bardzo wyczerpujący sport, przynajmniej dla mnie na razie. Przez pierwszych kilka dni wracałem do hotelu, zwalałem na łóżko i spałem dwanaście godzin. Wydawało mi się, że zupełnie nie mam kondycji ale Daniel mnie pociesza: - Schodzisz na 10 metrów - to jak sprint na 100 metrów - ale po dwóch oddechach na powierzchni nie masz śladów zadyszki.

Więc wstaję rano, jem śniadanie, słucham muzyki, pływam w basenie aby przeczekać upał a koło południa idę do diveshop i czekam na okazję do ponurkowania. I codziennie jest trochę lepiej.

Gdy już trochę oswoiłem z okolicznościami zacząłem doceniać uroki. Ryby i rafa nad którą przepływam płynąc w kierunku boi, unoszenie się w wodzie, poddawanie rytmowi morza, oddychanie i obserwowanie jak nurkują inni. I spokój jak daje freediving. Nieważne co masz w głowie, na boi musisz wyciszyć myśli i skoncentrować na oddechu. Po kilku nurkowaniach świat na lądzie przestaje być istotny.

Któregoś dnia nurkowaliśmy tuż przed zachodem, niebo nagle zaciągnęło, zerwał szkwał i zaczęło padać ale pod wodą nadal panował zupełny spokój. Kelly zeszła na 39 metrów, bijąc swój rekord a potem z radości zrobiła pod wodą wielką bańkę powietrza przez którą przepłynęła.

W porównaniu z nurkowaniem freediving jest prosty i naturalny, korzystasz nie ze sprzętu ale z możliwości własnego organizmu. I starsza się poszerzać te możliwości - Daniel, Matt i inni tyle wiedzą na temat nurkowania, różnych technik oddychania, jogi, tricków oczyszczających uszy i zatoki.

Polubiłem Bali. Oczekiwałem Tajlandii czyli najgorszego co może dać przemysł turystyczny ale nie jest tak wcale źle, tym bardsiej że jestem bardzo daleko od południowego Bali z jego kurortami. Bali To takie Indie tylko bez nędzy i szczurów i z przywoitymi hotelami, wyspa kultury hinduistycznej w morzu islamu. Z całym złotym i kolorowym nadmiarem, kadzidełkami, uśmiechami.

Ten cały supermarket duchowości w Ubud jest śmieszny ale też przyciąga tu naprawdę ciekawych ludzi, część mieszka tu miesiącami lub latami. Niemal wszyscy siedzieli w Indiach, wszyscy praktykują jogę. Można się wiele nauczyć i ta wiedza jest tu łatwo dostępna jeśli ma się ochotę po nią sięgnąć. No i Bali to centrum hedonizmu, każdy hotelik ma dobry basen i egzotycze ogrody. Podoba mi się tutaj.