wtorek, 28 maja 2013

Nie jestem tam, gdzie miałem być

Dziś rano, gdy szedłem na jogę skrajem Ogrodu Krasińskich małe audi z podwarszawską rejestracją prowadzone przez jakąś dziewczynę skręciło z Marszałkowskiej w Świętojerską i wepchnęło się przed dużego opla. Rozdrażniony kierowca opla, zaspany z powodu wczesnej pory i padającego deszczu w ostatnim momencie przyhamował a potem głośno zatrąbił.

Uświadomiłem sobie, że już od dwóch lat nie muszę jechać rano samochodem do pracy, przy padającym deszczu i sfrustrowany denerwować się tym, że inni kierowcy nie okazują mi szacunku, wpychają, tworzą korki. Mogę za to a właściwie chcę wstać wcześnie i spędzić półtorej godziny praktykując jogę. Zamiast tego co muszę robię to co chcę. Ale prawdę mówiąc, wyobrażałem to sobie inaczej.

Wczoraj byłem na czyszczeniu zębów i pani higienistka cały czas mówiła do mnie:

- Proszę rozluźnić mięśnie, proszę tak nie zaciskać szczęki - ponad dwa lata chodzenia na jogę, regularnego biegania, aktywności fizycznej, spędzania zimy w słonecznych miejscach, unikania życiowych stresów a ja ciągle zaciskam zęby u dentysty, spinam mięśnie siedząc na kanapie lub leżąc w łóżku, zgrzytam zębami. Nie mam żadnego powodu aby odczuwać napięcie, nic mi nie zagraża, niczego mi nie brakuje ale ja ciągle nie jestem zrelaksowany. Ciągle za dużo myślę, nawet wtedy gdy staram się aktywnie zrelaksować i ciągle jestem myślami gdzie indziej, w przeszłości lub przyszłości zamiast być w danym miejscu i czasie.

Powiedziałem o tym Rafałowi - mojemu nauczycielowi jogi - a on roześmiał się mówiąc, że stres, który nagromadził się w ciele przez czterdzieści lat nie opuści go wcale tak szybko.

- To ile jeszcze czasu potrzeba? - zapytałem.

- Umrzesz zrelaksowany - roześmiał się Rafał.

Piękna perspektywa. Zaczęło mnie to złościć. Ponad dwa lata jogi, chodzenia na mityngi, pracy nad sobą aby zmieniać swoje reakcje, poświęcania całych godzin dziennie swojemu ciału (bieganie, joga, ćwiczenia, taniec). Efekty owszem są - uważniej obserwuję swoje ciało i emocje, inaczej reaguję, umiem dostrzec w sobie napięcie i próbować je rozładować. A przede wszystkim jestem w formie w jakiej nigdy nie byłem i z przyjemnością patrzę w lustro. Złości mnie jednak i frustruje powolność postępów i ich relatywizm.

Przez dwa lata nie piło mi się alkoholu bardzo łatwo i wydawało mi się, że zawsze tak będzie. Ale po powrocie z Wietnamu pewien ciąg wydarzeń i wywołanych nimi emocji omal nie doprowadził mnie do napicia się. Kilka tygodni było naprawdę ciężkich. Owszem poradziłem sobie z tym ale jednocześnie uświadomiłem, że jeśli nie zmienię swoich reakcji, nie uświadomię mechanizmów, które mną zawładnęły to któregoś dnia nie wytrzymam napięcia i stracę swoją trzeźwość.

Joga i jogging bardzo pomagają rozładować napięcie ale stałem się ich zakładnikiem. Gdy przez jakiś czas nie biegam, nie ćwiczę i nie praktykuję zaczynam czuć się gorzej, mój nastrój się pogarsza, więc jeśli nawet wcale nie mam na to ochoty muszę poświęcać na to czas.

Kiedyś przez kilka lat tańczyłem salsę i postanowiłem to sobie przypomnieć. Ale moje ciało nie tylko wszystko zapomniało ale też wcale nie nabyło umiejętności uczenia się figur, naturalnego luzu i rytmu. Cały czas mam te same kłopoty co kiedyś - moje ciało robię nie to co ja chcę zrobić, nie kontroluję swoich ruchów i postawy, prowadzę w tańcu zbyt niepewnie albo się gubię. Nie uczę się ciałem tylko umysłem, który potem mówi ciału co robić przez co reakcje ciała w tańcu są zbyt wolne i chaotyczne. Orka na ugorze po prostu, zamiast dawać przyjemność zajęcia tylko mnie frustrują i utwierdzają w poczuciu niższości wobec tych, którzy umieją.

Jeszcze gorzej jest z emocjami. Chodzę na mityngi, czytam ale jednocześnie skręca mnie w środku od słuchania całej tej infantylnej ideologii. "Powierzam się sile wyższej", "Nie myśl, podaj się flow", "Bóg nie nakłada większego ciężaru niż potrafisz unieść" - co za intelektualny bulszit i New Age - mnie Bóg zawsze nakładał za ciężary, których nie mogłem unieść, właśnie dlatego stracił moja sympatię. I nie umiem nie myśleć i płynąć z prądem, wyłączenie myślenia i kontroli nie jest opcją dla mnie.

Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że jeśli nie będę pokorny wobec tej całej mądrości to balon samozadowolenia uniesie mnie w obszary, w które nie chcę znowu trafić. Ale jednocześnie w całej terapeutycznej i rozwojowej literaturze niewielką dawkę autentycznej mądrości okrywa gęsta warstwa płytkości intelektualnej i hochsztaplerstwo. Na mityngach oprócz szczerych, poruszających historii trafiają się opowieści ludzi sfrustrowanych tym, że nie piją już wiele lat a ciągle nie są szczęśliwi. Tak, samo jak ja. Te historie mnie najbardziej frustrują.

Gdybym dwa lata temu wyobrażał sobie, jaki będę dziś - zadowolony z życia, pogodny, zrównoważony, pełen wewnętrznego spokoju - pewnie tak bym to opisał. Tymczasem wcale tak się nie czuję. Owszem, czuję się lepiej ale ciągle daleka droga przede mną. Cholernie trudne to życie.

It's time to begin, isn't it?

I get a little bit bigger, but then I'll admit

I'm just the same as I was

Now don't you understand

That I'm never changing who I am