poniedziałek, 13 lutego 2012

Nie lubię poniedziałku

Jest poniedziałek, trzynastego a tuż przed kołami pick-upa, ktory wiózł nas na łódź przebiegł czarny kot, który pojawił się nie wiadomo skąd. Więc oczywiście coś musiało pójść nie tak. Miałem dziś wykonać glębokie zanurzenie do 30 metrów ale po kilku metrach nie mogłem wyrównać ciśnienia w uchu. Wyrok lekarki - kilka dni bez wchodzenia do wody.

Zamiast robić kurs zaawansowany (Open Water skończyłem w niedzielę) muszę siedzieć na brzegu, brać lekarstwa i czekać aż moje uszy się odetkają. Trochę byłem zły ale z drugiej strony - jestem na wyspie w Tajlandii, ludzie marzą cały rok aby tu przyjechać na parę dni a ja tylko muszę tu zostać parę dni dłużej. 

Zmieniłem sobie hotel na lepszy i teraz mam z balkonu widok na tropikalny ogród, palmy, cykady, motyle, gekony. Obok na plaży są zajęcia jogi, masaże, mogę też biegać rano zanim zrobi się ciepło. Kupiłem małe głośniczki, więc mam muzykę na balkonie (oraz cykady). No i oczywiście plaża i zatoka są dwa kroki od mojego pokoju. A obok w Buddha View jest grill z merlinem, tuńczykiem, snapperem i innymi owocami morza dosłownie za grosze. Jak rajski ogród na sterydach.

I przede wszystkim jest bardzo cicho i spokojnie. Nie ma parkujących skuterów i głośnych rozmów w nocy, mogę się wyspać a nie spałem porządnie od co najmniej dwóch tygodni. W Pagan budziły mnie śpiewy mnichów, szczury i wstający rano aby jechać do Inle Lake. W Rangunie byo za gorąco w pokoju i musiałem wstać rano na samolot. W Chumphon rozmawialiśmy do czwartej w nocy. A w Buddha View moje okna wychodziły na podwórko przez które wszyscy przechodzili i przejeżdżali i musiałem wstawać wcześnie na nurkowania.

Zamierzam więc znowu ponudzić się trochę, poczytać, popracować nad moim hiszpańskim i nad opalenizną. I jak się uda zrobić pod koniec tygodnia kolejne pięć nurkowań potrzebnych do Advanced.

Nurkowanie spodobało mi się chyba dlatego, że cała umiejętność polega na zrelaksowaniu się, zachowaniu równowagi i spokojnym oddychaniu. Kolejne bardzo dobre ćwiczenie dla mnie. Cała reszta to czysto techniczne umiejętności, więc nie sprawiły mi wielkiego problemu. 

Miałem świetnych instruktorów - Austarlijczyka Jamesa i Anglika Phila - i fajną grupę - dwie dziewczyny ze Szwajcarii, dwóch Szwedów i dwóch Australijczyków. Wedle LP na Ko Tao wydają najwięcej certyfikatów PADI na świecie i jeśli gdzieś robić kurs to właśnie tutaj - ciepła woda i fajne rafy koralowe.

Kiedy więc już minął pierwszy stres, przestałem koncentrować się na oddychaniu, wyrównywaniu ciśnienia w uszach, usuwaniu wody z maski zaczął mi się podobać ten stan zawieszenia w błękitnym morzu z tysiącami kolorowych ryb dookoła. Niesamowite.