sobota, 4 lutego 2012

Spotkanie w Paganie

Remek z Gajem dotarli wreszcie do Pagan. Przeżyli wiele przygód po drodze i dużo zobaczyli ale, tak jak myślałem było to wyczerpujące - przyjazd na miejsce, zwiedzanie w upale i albo dalsza droga w nocy albo pozostanie na noc. Z jednej strony trochę im zazdroszczę ale z drugiej wcale nie.

Remek powtarza, że jest trochę zmęczony Gajem, który budzi go o piątej w nocy bo zaczyna uprawiać jogę na łóżku. Poza tym Gaj jest już od trzech lat w podróży i ma naprawdę niski budżet na jedzenie, podróże i hotele, co zawęża opcje i wydłuża poszukiwania. Remek lubi dobrze zjeść a Gaj stara się nie wydawać na jedzenie więcej niż tysiąc khyiatów, czyli dolara dziennie.

Gaj jest bardzo fajnym i nietypowym Rosjaninem - podróżuje z minimalną ilością bagażu. W Indiach i innych krajach potrafił mieszkać za dolara dziennie i wyżywić się równie tanio. Z jednej strony podziwiam go bo jest ideałem bakpakera i zobaczył kawał świata, z drugiej jest to podróżowanie pozbawione przyjemności, jaką daje czasem lepsze jedzenie lub drobne przyjemności.

Albo bowiem trafia do miejsc, w których jest coś do zobaczenia ale inni turyści podbili ceny albo tam, gdzie jest tanio ale poza zakurzonymi, brudnymi miejscowościami nic nie ma. Przejechał cały Wietnam i nie mógł znaleźć idealnej dla siebie pustej plaży. W Birmie narzeka, że przepisy nie pozwalają mu płacić tyle ile płacą miejscowi.

Gdy Gaj dobierze się z Sophie często dyskutują o cenach. Oboje wiele czasu spędzili w Indiach, oboje ćwiczą jogę. Jednak ich filozofia jest dziwna - kochają kraje Azji ale chcą aby na zawsze pozostała biedna aby oni mieli prawo do wakacji za pięć dolarów dziennie. Nie rozumieją tego, że nie zostawiając tutaj prawie wcale pieniędzy na dają miejscowym szansy na zgromadzenie nadwyżki kapitału, który pozwoli im zarabiać więcej i szansę na lepsze życie.

Gaj chce już uciekać z Bagan tylko nie może się dogadać z Remkiem co do kierunku. Remek wolałby jeszcze zostać i trochę odpocząć, Gaj nie chce jechać nad Inle Lake bo to kolejne miejsce pełne turystów.

* * *

Tak więc Remek bardzo ucieszył się, że mnie widzi, poszliśmy na dobrą kolację a następny dzień jeździliśmy na rowerach i pokazywałem mu co ciekawsze świątynie. Musiałem mu też powiedzieć, że wracam wcześniej do Tajlandii ale zaraz zaczęliśmy planować co będziemy robić, gdy się spotkamy 16 lutego w Bangkoku. Zamiast planowanej wcześniej trasy przez Tajlandię i Kambodżę do Wietnamu zastanawiamy się nad pojechaniem na południe Tajlandii, przejechaniu Malezji a potem przerzuceniu się do Sajgonu samolotem.

Dziś ostatni dzień wypoczywania w cieniu świątyń, rano mam autobus do Rangunu. Przeszedł mi już zachwyt tym miejscem a trochę zaczęło ono męczyć. Świątynie i płaskowyż są świetne ale poranny i wieczorny smog w miasteczku, hałas i kurz od drogi albo fakt, że nie można tu liczyć na porządne śniadanie znacznie psuje przyjemność pobytu w Pagan. Również sprzedawcy obrazków na motocyklach, sprzedawcy fałszywych rubinów, dzieci z pocztówkami, dziewczyny sprzedające naczynia z laki psują sielską atmosferę przy dużych świątyniach.

Sophie też rano jedzie nad Inle Lake, Remek z Gajem pewnie też wyruszą etapami w tym samym kierunku. Richard wyruszył już dziś rano wieczorem a w jego miejsce dołączyli do kompanii Niemka Christine i Kelly, Amerykanin w średnim wieku, który w podróż wyruszył w czasach Reagana. 

Kelly opowiada niesamowice zabawne anegdoty o tym, jak w latach 80-tych woził w plecaku maszynę do pisania i po drodze kupował do niej papier aby pisać listy do przyjaciół i dziennik z podróży. Oraz o tym, jak kupił za pięćdziesiąt dolarów w Arizonie nadmuchiwaną łódź, którą targał ze sobą do Gwatemali aby z przypadkowo poznaną Holenderką spłynąć rzeką do Meksyku.