piątek, 6 września 2013

Toskania - lato 2013

Ludzie tacy są w gruncie rzeczy nieszczęśliwi ponieważ bardzo samotni. Owszem, szukają innych i nawet zdaje im się, że w jakimś kraju czy mieście już znaleźli sobie bliskich, już nawet poznali i wszystkiego się o nich dowiedzieli, ale któregoś dnia budzą się i nagle czują, że nic ich z nimi nie łączy, że mogą stamtąd natychmiast wyjechać, bo raptem widzą, że pociągnął ich i olśnił jakiś inny kraj.

Tak na dobre do niczego się nie przywiązują, nie zapuszczają głęboko korzeni. Ich empatia jest szczera, ale powierzchowna. Pytanie, który ze znanych krajów najbardziej im się podoba, wprawia ich w zakłopotanie - nie wiedzą co odpowiedzieć. Który? W jakiś sposób - wszystkie, w każdym jest coś ciekawego. Do którego kraju chcieliby jeszcze wrócić? Znowu zakłopotanie - nigdy nie zadawali sobie takich pytań.

Na pewno chcieliby wrócić na drogę, na szlak. Być znowu w drodze - oto, co im się marzy.

Ryszard Kapuściński, Podróże z Herodotem.

Kolejne lato spędzam w Toskanii. Po trudnej wiośnie i pełnym zamieszania lecie od trzech tygodni wreszcie całe dnie przesiaduję na leżaku ciesząc się słońcem, upałem, ciszą dyskretnie podkreśloną szumem cykad i widokiem na Cortonę.

Dni znikają nie wiadomo gdzie. Rano wstaję powoli, potem jogging do baru w Pergo, kawa, pasta, kolejna kawa. Siedzę, cieszę kolejnym słonecznym porankiem i obserwuję ludzi wpadających na poranną kawę - miejscowych i cudzoziemców. Potem jogging z powrotem, kilka pozycji jogi na macie - rozciąganie, relaks, cieszę się chłodem i spokojem poranka. Prysznic i jest już jedenasta i trzeba się spieszyć, słońce za godzinę zacznie oświetlać leżak nad basenem a przedtem trzeba poczytać co się wydarzyło na świecie.

Potem robi się gorąco, promienie słońca padają bezpośrednio na leżak, czytać już się nie da można co najwyżej poopalać. A gdy słońce już mi dokuczy przychodzi czas aby się schować na zacienionym patio albo w kuchni. Powoli zbliża się pora pranzo, czyli lunchu. Po jego zrobieniu i zjedzeniu koniecznie trzeba się zdrzemnąć.

Gdy słońce trochę zacznie słabnąć można wrócić na leżak albo iść na spacer, na przykład na lody na rynku w Cortonie - to najlepsze lody na świecie. Na Piazza Signorelli miejscowi mają swoją ławeczkę, w porze aperitifu siedzą i patrzą na krążących turystów. A ja siedzę na nagrzanych schodach Palazzo Comunale i obserwuję zarówno Włochów, jak i turystów.

Bardzo przyjemnie jest mieszkać na głuchej, toskańskiej wsi z dala od ludzi, gdzie co noc przychodzą pod dom dziki a w zimie wilki a jednocześnie po kwadransie spaceru pod górę móc napić się dobrej kawy, zjeść lody i obejrzeć obrazy Luca Signorellego i Fra Angellico. Bardzo zen.

Koło szóstej słońce chowa się za wzgórzem i zaczyna robić chłodno. Przyjemnie jest siedzieć na leżaku, czytać książkę, patrzeć na ciemniejące niebo i słuchać cykad albo muzyki sączącej się przez otwarte okna i mięko wypełniającej całą dolinę. Wieczór nadchodzi po ósmej i wtedy czas na kolację, siedzenie przy lampce ustawionej na stole i pracę na laptopie. I oto kolejny dzień minął ale jutrzejszy będzie podobny.

Pierwsza połowa września to najlepsza pora roku w Toskanii, niebo jest błękitne bez jednej chmurki, temperatura nie przekracza 32 st., nie ma już nieznośnych upałów, wieczorem i rano jest orzeźwiający chłód a powietrze jest przejrzyste i widoki przepiękne. Letnie upały już się skończyły a jeszcze nie nadeszła pora jesiennych deszczy.

Bardzo mi tu dobrze, bardzo spokojnie. Cieszę się ciszą, toskańskim słońcem, smakołykami - serami, oliwą, cantuchini, lodami, espresso - trochę nadużywam tych przyjemności. Trzy tygodnie minęły nie wiadomo kiedy i pozostał już tylko tydzień.

A za dwa tygodnie będę już na Sumatrze i Toskania pozostanie odległym wspomnieniem. Słodkie lenistwo i dolce far niente się skończą i życie zacznie toczyć się w rytmie kolejnej podróży. Już niedługo.