sobota, 17 września 2011

Ręce, które leczą

Wszystko zaczęło się od Indii a raczej od jednego Hindusa. Był koniec lat osiemdziesiątych, Indie znajdowały się daleko poza zasięgiem map i paszportów a do pojawienia się w Warszawie pierwszej hinduskiej restauracji musiało minąć jeszcze dziesięć lat. Podczas sesji poszedłem uczyć się do akademika, do Rivery. Wkuwaliśmy z kolegą jakąś teorię obwodów a Rajiv, który mieszkał z Andrzejem w akademiku ale studiował na innym kierunku gotował hinduskie potrawy, którymi koniecznie chciał nas poczęstować.
Zjedliśmy, porozmawialiśmy i poszedłem do domu. Pieszo, bo było już po dziesiątej wieczorem a chodzenie przez pół Warszawy na piechotę wydawało się całkiem normalne. Zresztą miasto było wtedy mniejsze.
Po drodze myślałem, że umrę. Hinduskie potrawy były podstępnie ostre i dopadł mnie po raz pierwszy ból w brzuchu, który odtąd miał mi towarzyszyć przez kilka lat. Przychodził regularnie, skręcałem się bólu  i albo dostawałem ataków wściekłości albo leżałem apatycznie. Nie pomagało picie siemienia lnianego, kleiki ani malox. Lekarze zlecili gastroskopię i różne inne badania, wypisywali recepty i kręcili głowami. Pewnie wrzody, może żołądka a może dwunastnicy, a może tylko nadkwasota. Unikać kawy, herbaty, wódki, ostrego jedzenia, odpoczywać, jeść regularnie małe porcje. Ale i tak nic to nie pomagało. I nikt nie miał pojęcia co mi jest.
W końcu któregoś dnia z bólem brzucha wylądowałem na Banacha. Lekarz na izbie nie miał tym razem żadnych wątpliwości, że to wyrostek i następnego dnia byłem już po operacji. Chirurg, który mnie operował zostawił ogromną, brzydką bliznę, która zawsze budzi pytania bliżej poznanych pań. Nigdy nie zamieniłem z nim jednego słowa, pamiętam tylko, jak w parę godzin po operacji zajrzał na salę i spojrzał na mnie uśmiechając się z satysfakcją z wykonanej pracy.
Gdy zagoiły się ślady cięcia powoli odkryłem, że mogę pić i jeść dosłownie wszystko bez żadnych konsekwencji. Przez trzynaście lat jadłem tłusto, obficie i na ostro popijając na przemian piwem i wódką. Kawa na pusty żołądek, ostre papryczki, wódka bez zakąski, pizza z pepperoni i tabasco. Warszawa robiła się coraz bardziej kolorowa, przybywało sklepów i restauracji, barów i egzotycznych alkoholi. A ja mogłem próbować wszystkiego bez żadnych ograniczeń.
Zrozumiałem wtedy, że dobry chirurg ma umiejętności równe boskim. Potrafi położyć na człowieku ręce i uzdrowić go. 
* * *
Za wcześnie jeszcze powiedzieć, czy i tym razem stałem się podmiotem małego cudu. Ale chirurg był wyraźnie zadowolony ze swojej pracy co uznaję za dobry omen. Zostały mi trzy zdrowe przytarczyce, które prędzej czy później podejmą pracę. Tarczycy już nie mam oraz jednej chorej przytarczycy i węzłów chłonnych. Nie ma też raka a to co z niego zostało wykończy za jakiś czas promieniowanie.
Wysoki poziom wapnia, który tak mnie męczył od ponad roku spadł na pysk zaraz po operacji. Na drugi dzień spadł nawet za bardzo i zaczęły mi mrowić ręce – pierwszy objaw tężyczki, potem na chwilę zdrętwiały mi nogi tak, że przestałem je czuć. Gdy powiedziałem o tym pielęgniarce dostałem zaraz mnóstwo kroplówek i mógłbym nawet zostać jeszcze jedną noc w szpitalu. Ale było tam tak nudno, że wolałem wyjść do domu.
Okres przejściowy będzie przykry i trzeba uważać ale po jakimś czasie poziom wapnia ma się unormować.  Moje kości z których wapń był całymi miesiącami wypłukiwany powinny zacząć się odbudowywać. Podobno dlatego wapnia jest za mało we krwi, że kości zaczynają go zachłannie absorbować. Muszę brać lekarstwa i robić badania.
Ma być jeszcze lepiej. Podobno gdy poziom wapnia i parathormonu ustabilizuje się fizycznie i umysłowo będę czuł się o dziesięć lat młodziej. A ponieważ ostatnio czułem swoje czterdzieści trzy to za chwilę będę miał trzydzieści trzy lata. Forma ma wrócić pod każdym względem.
Na razie wystarczy mi, że zniknęło pragnienie i mimo kroplówek nie sikam całymi litrami.
Krtań boli przy połykaniu i poruszaniu ale podobno ładnie się zrasta. Dostałem hormony tarczycy ale minie sporo tygodni nim uda się dobrać odpowiednią dawkę. Dziś przez chwilę stałem w domu w ciepłej bluzie i mimo ładnego dnia było mi strasznie zimno. To podobno normalne przy niedoczynności tarczycy.
A rak? To też dłuższa historia. Będą jeszcze wyniki histopatologii, kolejne badania i zabiegi. Ale prawdopodobieństwo powodzenia jest podobno bardzo duże. A skoro tak, to po co się martwić na zapas?