wtorek, 11 października 2011

Chrypka

Wszyscy szukali dziś moich spodenek do biegania, które zaginęły po praniu. Okazało się, że wiatr je porwał razem ze spinaczem i zaniósł na górę na tarasy z oliwkami.

Bieganie jest tu bardzo przyjemne. Po pierwsze rano w naszej dolinie panuje chłodek a gdy się z niej wybiegnie na otwarty teren słońce zaczyna przygrzewać. Po drugie zamiast biegać bez celu w górę drogi, jak to robiłem w lipcu zacząłem biegać w dół do lokalnego sklepiku. Boże, co ja bym dał aby mieć taki sklepik koło domu. Samych gatunków tuńczyka jest tu więcej niż w Bomi, Almie i Piotrze i Pawle razem. A ile gatunków fasoli i kaszy.

Wszystko jest tu smaczne, ekologiczne i okoliczne z małym wyjątkiem ciasteczek przeznaczonych dla zamieszkujących licznie okolicę Brytyjczyków. Panie robią też na miejscu kanapki wedle życzenia, z czym się chce - serem, prosciutto, focaccią. I wszyscy są uśmiechnięci, zrelaksowani i chętni aby zamienić parę słów.

Biegnę więc 2,5 km do sklepiku, kupuję 10 deko cantuccini z migdałami oraz mleko i biegnę z powrotem. W niedzielę pobiegliśmy z Grzegorzem do Pergo aby kupić cornetto na śniadanie. Jakże przyjemnie, trucht, słońce i coś dobrego do kawy po powrocie.


W niedzielę ochłodziło się i chwilami padało a my włóczyliśmy się po Abbadia San Salvatore, gdzie była sagra, czyli festa. Abbadia leży wysoko na gęsto zalesionych zboczach Monte Amiata i było tam znacznie zimniej niż w dolinie. Zimno to znaczy około dziesięciu stopni a chwilami padał lodowaty deszcz. Za zimno na t-shirt i bawełnianą bluzę.

Lokalną specjalnością Monte Amiata są kasztany i grzyby, więc na feście można było co krok kupić prażone kasztany - rosnące tu obficie w lasach i parkach. Kasztany były kiedyś uzupełnieniem toskańskiej diety podczas głodu. Mieliło się je na mąkę i stosowało do wszystkiego a pozostałością po tamtych czasach jest ciasto kasztanowe. Wygląda jak brownie ale jest zasadniczo niejadalne.

Było zimno ale warto było zmarnąć bo udało mi się zrobić parę fajnych zdjęć. W wąskich uliczkach średniowiecznego miasteczka, w tłumie ludzie nie mają jak uniknąć obiektywu. Wystarczy ustawić dobrze pomiar światła i poczekać aż będzie widać białka oczu w wizjerze.

Ceną za te parę zdjęć jest jednak katar i podrażniona krtań. Po powrocie z Abbadii wypiłem dużo gorącej herbaty i wziąłem aspirynę ale noce są już chłodne a włoskie, kamienne domy nie mają ogrzewania. Wczoraj wygrzewałem się w słońcu na leżaku i poprawiło mi się ale po południu popełniłem kolejny błąd. Pojechałem po ryby do Coopa w Camuci a ponieważ słońce grzało zwinąłem bluzę i rzuciłem na siedzenie w samochodzie. W Coopie między ladami było chłodno a ja włóczyłem się tam ze dwie godziny. To bardzo przyjemne przeglądać bez pośpiechu zawartość półek włoskiego sklepu. Mnóstwo fascynujących towarów dla których można znaleźć użytek gastronomiczny.

Pstrągi łososiowe z czosnkiem i rozmarynem i finokio (owoce kopru włoskiego) z grilla udały się bardzo dobrze ale kolację jedliśmy w podcieniach czyli na dworze i znów zmarzłem. No i dziś od rana miałem katar i chrypkę. Więc herbata, aspiryna i leżak w pełnym słońcu.

Dziś znów niebo jest błękitne i bez jednej chmurki, temperatura przekracza 25 stopni i w pełnym słońcu człowiek zaczyna się pocić. Ale słońce zaczyna zaglądać do nas i grzać intensywnie dopiero koło południa. Rano i wieczorem powietrze jest chłodne.