sobota, 27 sierpnia 2011

Ostatni dzień lata

Gorący wiatr znad Sahary przywiał z południa Europy upał o którym pisała Marianna. Dziś jest ponad trzydzieści stopni ale po nocnej burzy lato się skończy, temperatura spadnie i zacznie się wrzesień. Powietrze jest gorące, jak na dworcu w Roma Tiburtina, tego upalnego dnia na początku lipca, gdy jechaliśmy z Marianną do jej domu w Toskanii.

Założyłem szorty, kupione tydzień temu z myślą o podróży, ray bany i poszliśmy z Czarkiem na rower. Pojechaliśmy wzdłuż Wisły a potem przedzieraliśmy się bezdrożami wzdłuż Kanału Żerańskiego przez wielkie błotniste kałuże, które pozostały po ostatniej burzy.  Dobrze się jechało. Czarek się zasapał ale ja – mimo, że oczywiście chciało mi się pić – czułem się świetnie.

Jestem w szczytowej formie, waga pokazuje dziś 82,5 kg., wyglądam dobrze i tak samo się czuję. Gdyby nie mała karteczka formatu A5 z wynikami biopsji byłby to kolejny przyjemny, leniwy dzień tego niezwykłego lata.

Może nie powinienem się martwić tym co będzie i starać się żyć dniem dzisiejszym? Żyć chwilą obecną zamiast lękać się przyszłością. Mam co jeść, mam gdzie mieszkać, mam pieniądze, dobrze się czuję, mam przyjaciół. Siła wyższa wie co dla mnie dobre i jeżeli jej tylko pozwolę zatroszczy się o mnie.

Ten rok pokazał mi, że to co się wydarza nie zależy ode mnie. Bezcelowa jest próba walki z losem, narzucenia wydarzeniom własnej wersji, zmuszenia życia aby spełniło się w zaplanowanym przeze mnie scenariuszu. Takie miotanie się wyczerpuje mnie.

Nie potrafiłem zmusić rynku aby podążał w założonym przeze mnie kierunku. Nie mogłem nic zrobić wobec logiki wydarzeń, które wyniosły mnie na margines w pracy. Nie mogę zmusić J. aby mnie kochała, skoro to uczucie w niej wygasło. Musiałem przyznać się do bezsilności wobec alkoholu. I do tego, że nie radzę sobie z napięciem i złością.

Siła wyższa wkroczyła w moje życie i precyzyjnymi ruchami pokazała, że nie mogę już podążać tym kursem. Nie ma powrotu do dawnego życia. Problemy z tarczycą to w dużej mierze efekt stresu a ja dobrze pamiętam gulę, która rosła mi w krtani gdy coś mnie zezłościło. Jeśli nie zapanuję nad stresem to napięcie jakie wytwarzam będzie mnie niszczyło. A najlepszym sposób aby zmniejszyć poziom napięcia to nie walczyć, nie płynąć pod prąd tylko poddać się wydarzeniom.

Pół roku zwolnienia w pracy pozwoliło mi zająć się sobą, biegać, chodzić na jogę, zmienić sposób odżywiania. Zacząłem realizować własne projekty i przez chwilę były to moje najlepsze chwile. Robiłem coś co sprawiało mi satysfakcję zamiast tracić czas na bezsensownej szarpaninie. Zacząłem powoli zmieniać siebie i swoje myślenie.

Rozstanie z J. – hmm – przy różnych swoich zaletach J. wytwarzała, szczególnie przez ostatnie miesiące taki specyficzny rodzaj napięcia, który fatalnie na mnie działał. J., która w gruncie rzeczy jest dobrą kobietą taki ma styl bycia oraz miało ostatnio wiele własnych problemów – ze zdrowiem, pieniędzmi i pracą. Była sfrustrowana zmianami, jakie w niej się dokonywały. Za co oczywiście oskarżała mnie.

Gdyby zaś nie ciągłe wypominanie mi przez J. mojego braku zainteresowania seksem nie zacząłbym z taką determinacją chodzić po lekarzach. I może do dziś nie miałbym zdiagnozowanego problemu z parathormonem a teraz raka.

Patrzę na moje życie z dystansu i zastanawiam się – co dalej? Do czego to wszystko zmierza?