- Kiedy ma Pan zamiar umrzeć?
- Nikt tego wiedzieć nie może i nikogo nie powinno to obchodzić.
- Powiedzmy, że nikt nie wie. Umrze za dziewięć miesięcy na raka wątroby w klinice Moskiewskiego Uniwersytetu na sali numer cztery.
- Nie radziłbym panu kłaść się do kliniki. Co za sens umierać na szpitalnej sali? Czy nie lepiej wydać ucztę i przenieść się na tamten świat przy dźwiękach strun, wśród oszołomionych winem pięknych kobiet i wesołych przyjaciół?
* * *
Czytam, dowiaduję się, sprawdzam dostępne opcje. Zasadniczo usunięcie tarczycy to nic, rokowania są dobre a bez tarczycy można żyć normalnie. Gorzej jeśli usną mi też przytarczyce. To oznacza brak parathormonu (teraz mam jego nadmiar z wymywaniem wapnia z kości, nieustającym pragnieniem i wysikiwaniem pięciu litrów dziennie) a brak przytarczyc to nieustanna walka o utrzymanie właściwego poziomu wapnia, uciążliwa dieta (nie można pić coli, przetworów mlecznych, ryb, mięsa i wędlin), problemy psychiczne, zaćmę, drętwienie kończyn, tężyczkę, czyli drgawki, trafianie na OIOM pod kroplówkę z wapniem. Wystarczy większy stres aby zaburzyć wchłanianie wapnia. A wrażliwość na stres w moim wypadku praktycznie wyklucza możliwość pracy.
To jednak nie koniec. Moje objawy mogą wskazywać na raka przytarczyc. Tutaj rokowania nie są dobre. Jest to rzadka choroba - w Stanach jest mniej niż 100 przypadków rocznie. Można ją zdiagnozować w pełni dopiero podczas operacji. Rezultaty operacji to też usunięcie tarczycy, przytarczyc i potem walka o poziom wapnia ale rak przytarczyc w przeciwieństwie do raka tarczycy bardzo często i szybko się odtwarza.
Wygląda na to, że mogę pożyć jeszcze trochę z rakiem i umrzeć z jego powodu albo żyć po operacji biorąc hormony tarczycy, wapno i co jakiś czas trafiając pod kroplówkę. Ewentualnie znaleźć inne honorowe wyjście.