niedziela, 16 października 2011

Mediolan

Pociąg Treni Italia wiózł mnie przez oświetloną łagodny, porannym słońcem Toskanię w kierunku Florencji i Mediolanu. Godzina czterdzieści do Florencji, godzina na kawę w okolicy Santa Maria Novella i kolejna godzina czterdzieści do Mediolanu.

Kiedyś podróżowanie po Włoszech kojarzyło mi się wyłącznie z samochodem, w tym roku odkryłem, że kolej jest bardzo efektywnym sposobem przemieszczania się. Pociągi nie są zatłoczone, pokonują duże dystanse w rozsądnym czasie i często przyjeżdżają punktualnie. Nie ma porównania z brudnym chaosem polskich kolei. Nawet sporadyczne grafitii na wagonach ma tu więcej wspólnego ze sztuką niż z bazgrołami.

Obserwowałem zielony krajobraz za oknami pociągu bardziej przypominający wiosnę niż połowę października i pisałem. Wypełniło mi to całą podróż, gdy nagle jakaś kombinacja przycisków spowodowała, że cały tekst został skasowany. Blogsy nie ma autosave.

Byłem zły bo opisałem, jak po dziesięciu dniach pobytu na toskańskiej wsi cieszę się na spotkanie z wielkim Mediolanem. I jak lubię włóczyć się, obserwować i odkrywać nieznane miasta. Celowo, zamiast wracać znaną drogą przez Rzym wybrałem powrót połączony ze zwiedzaniem. Ale moja radość okała się przedwczesna.

To nie Mediolan zawiódł moje oczekiwania, przeciwnie, przerósł je i stał się jednym z moich ulubionych miast. Jest pełen pięknych i zadbanych kobiet, wspaniałych budynków, dzielnic o różnorodnym chrakterze, ciekawych sklepów, wciągających barów i restauracji. Nikt tu nie zrobił mi nic złego, barmani byli troskliwi, ludzie w barach uśmiechnięci, sprzedawczynie cierpliwe a recepcjonista w hotelu bez negocjacji obniżył cenę pokoju. Również w markowych sklepach ceny w porównaniu z warszawskimi są tu umiarkowane.


Samo miasto chętnie odkryło przede mną swoje tajemnice. Kwartał eleganckich sklepów w okolicach Via della Spiga i Via Montenapoleone, pełne turystów okolice Duomo i Galerii Vittorio Emanuele II, zrelaksowane knajpki w okolicy Via Brera, nocne życie toczące się przy Porta Ticinesse i przy kanale Naviglio. Wszystko okazało się łatwe do odnalezienia i warte zobaczenia.

Kiedyś w takim miejscu chciałbym włóczyć się całą noc i dzień i nie byłoby mi dosyć. W każdym sklepie chciałbym coś obejrzeć, w każdej kawiarni posiedzieć, w każdym barze coś wypić.

Teraz jednak miasto zaczęło mnie szybko męczyć. Samochody, klaksony, kobiety wlokące za sobą torby z zakupionymi ciuchami, potrzeba zachowywania czujności, ciągła analiza jakie marki noszą ludzie na ulicy, zastanawianie się, czy coś jest warte swojej ceny, głośna muzyka i kolorowe butelki w barach.

Doceniałem to co widziałem dookoła, doceniałem, że mam doczynienia z jednym z najwspanialszych włoskich miast, pełnym pięknych przedmiotów i wygodnego życia. Właściwa mieszanka kosmopolitycznego, dużego miasta pełnego turystów i włoskiego stylu życia. Robiłem zdjęcia, spacerowałem, przyglądałem się Mediolanowi i ludziom.

Ale może nie doszedłem jeszcze do siebie po operacji a może to katar i lekkie przeziębienie osłabiły moją radość z eksploracji miejskich uroków. Pobyt u przyjaciół, w znanym miejscu radykalnie ogranicza liczbę decyzji, które trzeba podejmować. Brakowało mi tego, że nie mogę po jedzeniu podrzemać w słońcu na leżaku.

Czułem się nie na miejscu, samotny i wyobcowany. Byłem jednym z miliona ludzi i nikogo nie interesowało kim jestem i jaka jest moja historia. Czułem się tak źle i samotnie, że nawet chodziło mi po głowie aby się napić. Nie zrobiłem tego, odpędzałem takie myśli ale było mi tak nieswojo, że po północy, choć był piątek i bary były pełne ludzi znalazłem sobie hotel i poszedłem spać.

Kiedyś włóczyłbym się po mieście do rana, szukałbym przygód, mając tylko jedną noc szkoda by mi było czasu na sen. Po raz kolejny odkryłem, że jestem znacznie słabszy niż mi się wydaje. Miasto mnie męczy, potrzebuję dużo spokoju. Dawniej mój apetyt na życie nie znał limitu, w każdej kawiarni warto było przysiąść, każdego drinka wypić, każdy klub odwiedzić, każdej potrawy spróbować.

Teraz powoli akceptuję, że liczba miejsc, które jeszcze zobaczę, pieniędzy które zarobię i wydam, potraw, których spróbuję stała się ograniczona. Tak samo liczba ludzi, do których się zbliżę, kobiet które poznam. Wszytko wymaga bowiem czasu a ja zdałem sobie sprawę, że mam go ograniczoną ilość.

* * *

Pozwoliłem się wciągnąć zakupom w Mediolanie, poszedłem za radami znajomych i odszukałem sklep Aberombie & Fitch. Nie wiem, kto wymyślił aby ubrania kupować po ciemku i w rytm muzyki zagłuszającej myśli ale popatrzyłem kto to kupuje i uznałem jednak, że jakkolwiek solidne byłyby to ciuchy nie pasują do mnie.

Na szczęście okazało się, że Celio nadal robi dobre ubrania, więc wymieniłem spodnie nabyte na targu w Camucii za pięć euro na porządne bojówki i kurtkę pilota. Kupiłem też ciepły szalik w wieśniacki norweski wzorek, bo podobno takie są teraz modne. Mój poprzedni szalik Celio, który miałem 11 lat i w którym jeszcze w lutym biegałem na nartach zaginął podczas przeprowadzek. Mediolan to fajne miasto.

A teraz siedzę w kantynie dla obsługi na lotnisku w Bergamo - ceny są tu bardzo przystępne - i patrzę, jak włoskie słońce zachodzi. Mimo wszystko nie żal mi wyjeżdżać, nie wiem kiedy znowu wrócę do Włoch. I tak naprawdę nie mam w Warszawie do czego wracać.