wtorek, 18 października 2011

Pieniądze i uczucia

Spotkałem się z J., oddała mi pieniądze. To dobrze, bo nie muszę się tym martwić na jakiś czas. Ale było to emocjonalne spotkanie.

Zaczęła od tego, że zrobiła złośliwą uwagę pod adresem Czarka, że został moim opiekunem. To prawda, Czarek dzwoni pytając jak się czuję, co się ze mną dzieje, udziela rad. Jest moim najbliższym przyjacielem i widać, że przejmuje się moją sytuacją. Nie rozumiem tylko, jaki można z tego czynić zarzut?

Czarek i Marianna naprawdę bardzo byli dla mnie dobrzy i jestem im bardzo wdzięczny za to, że szczerze się martwili tym co się działo. Wiele innych osób - również takich, z którymi nie miałem bliskiego kontaktu - pisało SMS-y, wpadało posiedzieć lub chciało się spotkać. Było to trochę męczące, szczególnie gdy po operacji byłem jeszcze bardzo słaby i czasami drzemałem na fotelu a moi goście grali na komputerze albo oglądali filmy. Ale było to sto razy lepsze niż siedzenie samotnie i zamartwianie się. Obecność innych dodawała mi otuchy i kazała trzymać fason.

Wszyscy też z grubsza pytali o to samo na przykład sugerowali, że może mam niezłośliwego raka. Albo udzielali mi porad. Albo mówili coś niezręcznego. Nikt nie był specjalnie przygotowany na tę sytuację, więc to co ludzie mówili brałem z pewnym dystansem. Najistotniejsze było, że tyle osób znalazło ochotę aby okazać mi zainteresowanie i dobre serce.

Powiedziałem o tym J. i zapytałem czemu ona nie znalazła czasu aby mnie odwiedzić a nawet czemu przestała odbierać moje telefony. Odparła, że przyszło jej to na myśl ale obawiała się, że będę ją pytać o pieniądze i jak ja w ogóle mogłem pomyśleć, że mi ich nie odda.


No właśnie mi je oddała ale z dziesięciomiesiecznym opóźnieniem. Nabrała tyle kredytów, że trudno było ufać w jej rozsądek a ja dzwoniłem przypominając się naprawdę nie natarczywie a tylko gdy obiecywała, że będzie je mieć a potem się nie odzywała przez kilka dni. Cała ta sytuacja była dla mnie kłopotliwa, tworzyła dodatkowy stres, przez wiele miesięcy nie mogłem robić żadnych planów finansowych, bo nie wiedziałem na czym stoję. Więc teraz sugerowanie, że jestem pazerny a ona jest skrzywdzona wydało mi się absurdalne.

W każdym razie atmosfera nie była sympatyczna, od pieniędzy przeszliśmy do tego co popsuło się między nami. J. usiłowała robić z siebie ofiarę i ratować się banałem, że wina leży po obu stronach. A ja emocjonalnie ale bez żadnych awantur wyjaśniłem jej co mnie boli.

Powiedziałem, że byłem dla niej dobry i że do końca ją kochałem. Zauważałem, że przytyła, że ma zmarszczki i za dużo kłopotów ale w tym wszystkim stałem po jej stronie. I kiedy przez rok wszystkie objawy raka zaczęły się ujawniać - zmęczenie, kłopoty z seksem, nadmierne picie - nic jej nie zrobiłem złego. Nie byłem agresywny, jeśli dochodziło do jakiś spięć to szybko się wycofywałem. Nawet jeśli nie miałem ochoty na seks to nadal kochałem ją i dawałem jej to do zrozumienia. Nawet jeśli za dużo piłem, to nie robiłem awantur ani w inny sposób jej to nie dotykało - była bardzo zdziwiona, gdy powiedziałem jej, że mam z piciem problem i zacząłem chodzić na terapię.

W jakiś sposób cały czas czułem, że dzieje się ze mną coś nienaturalnego, czego nie rozumiem, że nie jestem zwykłym, zrównoważonym sobą. Ale nie miałem pojęcia co to jest - i nikt nie miał - zwalałem to na wiek, stres, brak ruchu, kłopoty.

A J. nie rozstrzygnęła wątpliwości na moją korzyść. Wszystko co się działo wykorzystywała przeciwko mnie, we wszystkim co się działo widziała wyłącznie moją winę. Nie wspierała mnie, gdy jej powiedziałem że chodzę na terapię, nie zainteresowała się o co w tym chodzi. Cały czas miała pretensje o brak seksu, wypominała mi setki razy, że utyła, że potrzebuje seksu - jakby to było najważniejsze w związku i jakby nie rozumiała, że dla mnie nie jest to komfortowa sytuacja. Wszędzie dostrzegała tylko własne problemy a moje do niej nie docierały.

A gdy w końcu okazało się, że mam raka, że wiele z tego co się ze mną działo nie jest wynikiem mojego złego charakteru ale ma obiektywną przyczynę J. nie znalazła nawet chęci aby mnie odwiedzić. Naprawdę źle się czułem z tymi wszystkimi zaburzeniami hormonów, niepewnością. Moje nastroje oscylowały od euforii do użalania się nad sobą, czułem się słaby, przestraszony tym co będzie. Dziesiątki ludzi znalazło wtedy sposób i czas aby okazać mi sympatię i współczucie ale nie J.

Powiedziałem to wszystko i widziałem, że nic do niej nie dociera, że dalej wierzy, że ona jest ofiarą całej sytuacji. Nie widzi w swoim zachowaniu teraz i wcześniej nic niestosownego, nie jest w stanie powiedzieć "przepraszam". Zawsze taka historia ma dwie strony ale w tym wypadku absurdalnie nie przystają one do siebie.

Nie byłem z J. dla seksu ani dla świetnej zabawy po prostu liczyłem, że kiedyś gdy przyjdą gorsze chwile ktoś przy mnie będzie, kto okaże mi wsparcie. Wydawała mi się porządną i dobrą osobą z którą warto spędzić życie i dużo dawałem z siebie aby zasłużyć na jej uczucie. Nigdy nie jest idealne ale nie ma sobie wiele do zarzucenia. A stało się tak, że cieżkie czasy przyszły a J. nie okazała mi żadnego wsparcia ani życzliwości, wręcz przeciwnie powtarzała, że wszystko to moja wina.

Czuję się dobrze z tym, że powiedziałem J. co mnie boli, nie wtydziłem się emocji. Wybaczyłem jej, nie chowam złości ani żadnych złych uczuć. Jest mi żal, że tak to się skończyło ale nie mogę nic zmienić, więc muszę się z tym pogodzić.

W każdym razie czas przestać spoglądać w przeszłość a z drugiej strony ciągle jestem zbyt słaby aby planować przyszłość. Minie jeszcze trochę czasu nim wrócę do równowagi, czekają mnie jeszcze tygodnie leczenia. A zatem trzeba się skupić na tym jednym kroku, który właśnie mam wykonać.