piątek, 7 października 2011

Rok 1988

To musiało się stać - po dwóch dniach słońca i temperatur powyżej 27 stopni nadeszły deszcze. Formalnie nawet burza bo raz zagrzmiało a dopiero potem lunęły strugi wody. Pierwsze deszcze w Toskanii od lipca. W końcu mamy październik i wilgotne powietrze znad morza zaczyna napływać na ląd.

Deszcz zastał nas przy podcinaniu oliwek na tarasach. Drzewka oliwne wypuszczają pędy od samej ziemii co jest stratą energii z punktu widzenia produkcji oliwy. Więc wziąłem toporek a Marianna sekator i próbowaliśmy wytłumaczyć oliwkom, jak mają rosnąć. Ale deszcz nas przegonił.

Tymczasem Birma trafiła w tym tygodniu na czołówki gazet a wszystko w związku z wstrzymaniem budowy tamy Myistone. Na birmański rząd sypią się pochwały ze strony Ameryki i Indii. The Economist zamieścił dziś duży artykuł i komentarz na temat zmian w Birmie.

Poprzedni rząd trzymał się blisko Chin bo tylko Chiny go tolerowały i wspierały militarnie, politycznie i finansowo. Dlatego - wobec bojkotu Zachodu wpuścił do kraju chińskie inwestycje.


Nowi Chińczycy napłyneli w wielkiej liczbie jednak w przeciwieństwie do chińskiej mniejszości nie przyjęli birmańskich strojów i zwyczajów. Zaczęli zachowywać się jak typowa klasa średnia, wybudowali w Mandalay trzy wielkie centra handlowe, gdzie kawa kosztuje dwa dolary (tyle co dzienna pensja Birmańczyka). Wybudowali ogrodzone osiedla apartamentowców z ochrobą i kamerami niedostępne dla miejscowej ludności. Wobec braku porządnych dróg jeździli niemal wyłącznie SUV-ami.

Birmańczykom bliżej jednak kulturowo do Indii i Zachodu. Święte miejsca buddyzmu są w Indiach. Napięcie wobec obcych narastało.

Zresztą wbrew moim pierwszym lekturom Birma nie jest zamkniętym, izolowanym krajem zakonserwowanym w pierwotnym dziewiczym i idylicznym stanie. Krajem łagodnych odciętych od świata buddystów. Najpopularniejszy zespół hard rockowy nazywa się Żelazny Krzyż a w każdej niemal kawiarni można usłyszeć birmański rap.

Nowy rząd doszedł widocznie do logicznego wniosku, że opłaca mu się utrzymywać równy dystans od Chin, Indii i Zachodu. Pozwolił liderce opozycji Aung San Suu Kyi podróżować po kraju, zgodził się na rejestrację związków zawodowych a obecnie wstrzymał budowę oprotestowywanej przez Birmańczyków tamy ryzykując pogorszenie stosunków z Chinami.

Nie odwiedzę kraju z 1984 tylko raczej z roku 1988 w Europie Wschodniej. Po krajach arabskich kolejna dyktatura doszła do wniosku, że demokracja i wolny rynek są skuteczniejszym narzędziem kontroli umysłów niż elektryczna pałka i ministerstwo prawdy.

Ciekawe, czy buddyjska łagodność i integralność Birmańczyków poradzi sobie z inwazją iSpotów i Facebooka?