Było mi bardzo dobrze na Pulau Weh, gdzie spędziłem tydzień. Prowadzę sobie w głowie prywatny ranking plaż i wysp, które odwiedziłem w moich podróżach i po paru dniach pobytu Pulau Weh wskoczyła na pierwsze miejsce degradując wyspę Tioman.
Cisza, spokój, błękitna woda, łagodna klimat, idealna temperatura, słodki zapach dżungli, dobre miejsca do nurkowania, mało turystów i mógłbym tak wyliczać dalej. Ale przede wszystkim ludzie na wyspie byli niezwykle spokojni i przyjaźni.
Korciło mnie aby zostać dłużej, może nawet aż do wygaśnięcia wizy, spędzić na wyspie całe cztery tygodnie. Wcale mnie nie ciągnęło do kiepskich dróg i długich godzin w lokalnych autobusach. No ale Sumatra sama się nie zwiedzi, szkoda ominąć taką okazję.
* * *
Północny kraniec Sumatry to Aceh, region który wojną partyzancką niedawno wywalczył sobie autonomię w ramach Indonezji. Kiedyś było to potężne królestwo, które jako pierwsze w Azji Południowo-Wschodniej przyjęło islam a potem przez lata było pomostem w pielgrzymkach do Mekki. Tutaj zatrzymywały się statki z pielgrzymami zanim monsun wypchnął je na otwarty ocean w kierunku Indii i dalej Arabii. Stąd pochodzili też znani i poważani w całym świecie islamskim mędrcy (np. Abd al-Ra'uf z Singkel). Dziś obowiązuje tu szariat, nie ma alkoholu ale nie ma też tłumów turystów i ośrodków wczasowych.
Byłem ciekaw, co zobaczę w Banda Aceh, bo wedle moich informacji ten rejon powinien być fantastycznie bogaty. Przez setki lat Aceh dominował w eksporcie pieprzu z Azji na Środkowy Wschód i do basenu Morza Śródziemnego, w 1585 roku wysyłał na zachód 40-50 tysięcy kwintali przypraw. Ze względu na swoje położenie kontrolował ruch przez cieśninę Malakka, czyli handel pomiędzy Arabią i Indiami a Dalekim Wschodem, przed wszystkim Chinami. A na pielgrzymach - jak pokazuje kariera toskańskich miast wzdłuż Via Francigena - też nieźle się zarabia.
Trzeba wiedzieć, że do połowy XIX w., czyli do czasu wynalezienia broni powtarzalnej i maszyny parowej Europa nie produkowała żadnych towarów, które znajdowały by uznanie na Wschodzie. Aby kupować towary w Azji Europejczycy musieli najpierw wejść w posiadanie czegoś czym można by w Azji płacić, czyli na przykład tkanin lub opium z Indii, niewolników i kości słoniowej z Afryki. Inną alternatywą było płacenie tym, czego w Azji brakowało a co zawsze cieszyło się powodzeniem czyli złotem.
Już Rzymianie narzekali, że za złoto wysyłane na Wschód w zamian za tkaniny i przyprawy można by utrzymać dziesięć dodatkowych legionów. Pieprz występuje w 349 z 468 przepisów w De Re Coquinaria, jedynej zachowanej książce kucharskiej z czasów rzymskich. W czasach późnego średniowiecza sytuacja pogorszyła się o tyle, że w Europie zaczęło kończyć się złoto (wyczerpały na przykład bogate złoża na Dolnym Śląsku). Pamiętajmy, że złoto płynęło tylko w jedną stronę bo Wschód nie miał czego kupować w Europie.
Sytuację uratowało odkrycie Nowego Świata i bogatych źródeł złota oraz srebra. Większość tego, co przywoziły przez Atlantyk do Europy hiszpańskie galeony szybko trafiała do Azji, jako zapłata za luksusowe towary. Portugalczycy a potem Holendrzy usiłowali opanować źródła produkcji przypraw a następnie zmonopolizować handel nimi, odnieśli nawet sukces w przypadku cynamonu, gałki muszkatałowej i goździków ale w przypadku najważniejszej przyprawy, generującej większość przychodów - pieprzu przejęcie rynku nie udało się.
Ocenia się, że Europejczycy w najlepszych latach opanowali 10-20 proc. rynku pieprzu. Europa zresztą nigdy nie generowała wielkiego popytu, ogromna większość trafiała do krajów arabskich i Indii. Aceh aktywnie podgryzał europejskich konkurentów organizując wyprawy, które niszczyły plantacje pozostające poza jego kontrolą.
Aby utrzymać swoją pozycję Aceh musiał dysponować sprawną flotą i faktycznie, stąd właśnie wywodzi się słynna Malahayati, jedyna w nowożytnych czasach kobieta admirał. Na przełomie XVI i XVII w. toczyła ona bitwy z flotami Portugalii i Holandii, aż Holandia została zmuszona do zawarcia pokoju a obserwująca te wydarzenia Anglia postanowiła wybrać drogę traktatów.
Aceh naturalnie sprzymierzył się z najpotężniejszym państwem muzłumańskim tego okresu, czyli z Turcją, która kontrolowała w tamtym okresie Egipt i Arabię. Turcja dostarczała technologii wojskowej, specjalistów a nawet wysyłała flotę, która interweniowała po stronie sojusznika.
Mamy zatem kraj, który przez dwa tysiące lat prowadził bardzo dochodowy eksport przyjmując w zamian głównie złoto, w ilościach idących w tysiące ton. Wyobraźnia podsuwa, że powinien być fantastycznie bogaty, w sposób przekraczający wszelką wyobraźnię.
Banda Aceh nie sprawia wrażenia stolicy bajecznie bogatego sułtanatu. Ot azjatyckie miasteczko, jak wiele, budynki niewysokie, dwupiętrowe, żadnych wieżowców. Ma to dobrą i zła stronę - dobrą bo wiatr od pobliskiego morza oczyszcza powietrze i nie czuje się spalin i smogu jak w innych miastach, gorszą bo jak na miasto dwustutysięczne jest dosyć rozległe.
Środek miasta wyznacza imponujący i piękny meczet ale powstał on pod koniec XIX w. Obok wielki bazar. Ale gdzie są pałace? Gdzie domy bogatych kupców? Gdzie rynek, mury obronne, budynki publiczne wznoszone aby pokazać sobie i światu bogactwo i potęgę? Dzielnice rzemieślników i ich warsztaty produkujące luksusowe przedmioty zbytku?Jeśli, jak podpowiada wyobraźnia, miasto utrzymywało ożywione kontakty ze Środkowym Wschodem i Chinami to powinno importować stamtąd architekturę.
Nie zrażony nieszczególnym wyglądem miasta postanowiłem udać się do muzeum. W Melacce, która po przeciwnej stronie cieśniny przez wieki stanowiła konkurencję Acehu znajduje się czterdzieści muzeów, które opiewają historię i wielkość miasta. Nawet fontanna w centrum handlowych w Melace wyłożona jest płaskorzeźbami pokazującymi historyczną wielkość w czasach podróży admirała Zheng He.
W Aceh Museum otwarty jest jeden pawilon, w którym odbywa się sezonowa ekspozycja na temat islamu na Sumatrze. Kilka zdjęć miejscowych meczetów, ciekawych ale chyba robionych komórką bo w powiększeniu wyglądają na rozmazane i słabej jakości. Kilka starych egzemplarzy Koranu, parę kamieni nagrobnych. Ze złota tylko dwie bransolety i jeden diadem. Do tego wszystkie opisy wyłącznie po indonezyjsku a może acehańsku?
Chcę obejrzeć stałą ekspozycję ale nagle wszystko okazuje się być zamknięte. Pracownicy gdzieś zniknęli. Chyba sjesta i nie przyszło im do głowy aby mi o tym powiedzieć. Nie pozostało mi nic innego, jak pójść kupić sobie bilet na autobus i też coś zjeść.
Jestem jednak uparty, zresztą w LP wyraźnie jest napisane, że muzeum jest ciekawe, dysponuje kolekcją broni i sztuki Acehu. Wracam więc koło drugiej czekam, może uda się coś jeszcze zobaczyć.
Z autobusiku, który wjechał na teren muzeum wysypuje się gromadka dzieci w towarzystwie kilku nauczycielek. Jedna z nich podchodzi do mnie i pyta skąd jestem? Czy mogę zwiedzić muzeum razem z nimi aby dzieci mogły trochę poćwiczyć angielski? Dziewczynki są bardzo speszone, chłopcy jeszcze bardziej. Z zadawaniem pytań po angielsku nie idzie im za dobrze ale chętnie robią sobie ze mną zdjęcia smartfonami. Europejczyk ciągle stanowi tu atrakcję.
Zwiedzam drugi raz wystawę, z której (przez brak zrozumienia opisów) nie rozumiem wiele. Potem okazuje się, że drugi pawilon jest otwarty. Wchodzę i rozczarowanie - kilka zdjęć z przełomu wieku, parę sztuk broni, kopie kilku listów wymienianych z tureckim sułtanem, trochę przedmiotów codziennego użytku. Niewiele, prawie nic. Ten kraj ma tak fascynującą historię a tak niewiele można tu zobaczyć.
Ogółem jednak, krótki pobyt w Banda Aceh jest przyjemny. Ludzie, nie spotykający wielu turystów są tu niezwykle mili. Trudno się z nimi porozumieć, nawet w podstawowych sprawach ale kontakty są bardzo sympatyczne. Wszyscy się uśmiechają serdecznie i szczerze. Tylko jak mam się dowiedzieć, co stało się ze złotem? Na pocieszenie pozostała mi kawa Aceh Gold.