środa, 22 lutego 2012

Songkhla

Jaki jest powód aby odwiedzić Songkhlę? Nie ma żadnego z wyjątkiem tego, że tak właśnie sobie wymyśliłem. Zamiast jechać od razu do Malezji wysiedliśmy z busa w Hat Yai, budząc zdziwienie innych turystów i w godzinę przemieściliśmy się nad morze.

Miasto leży na głębokim południu Tajlandii zamieszkanym przez muzłumanów. Podobno czasem wybuchają tu bomby, więc turyści się tu nie zapuszczają ale nas nikt nie usiłował wysadzić w powietrze. Angielski jest tu zupełnie nieprzydatny - pozostają gesty i uśmiechy. Stanowimy tu podobną atrakcję, jak w Birmie - młodzież pokazuje nas sobie palcami.

Songkhla ma w sobie mnóstwo uroku. Jest to prawdziwe miasto, które żyje dla siebie a nie dla turystów. Uliczne stoiska z dobrym jedzeniem a jednocześnie klimatyzowane kawiarnie i centra handlowe. Kuchnia jest podobno najlepsza na południu bo mamy tu mieszankę kuchni tajskiej, chińskiej i malajskiej, z czego nie omieszkaliśmy skorzystać.

Gigantyczna, prawie pusta plaża na której ludzie puszczają latawce i która ciągnie się wzdłuż całej zachodniej granicy miasta. Miasto jest otoczone morzem z trzech stron - leży na cyplu między otwartym morzem a zatoką/rozlewiskiem ale strona zachodnia jest zabudowana portem i mało dostępna. Morze jest tu lazurowe, z falami walącymi o piasek jak nad Bałtykiem, więc siedzieliśmy w kawarni na plaży, przeczekując upał, wpatrując się w morze i pijąc zimne kokosy.

Jesteśmy już w prawdziwych tropikach, temperatury w dzień są nie do wytrzymania - przekraczają 36 stopni. Ludzie na werandach mają klatki z egzotycznymi ptakami i cykadami. Takie prawdziwe tropiki choć może nie całkiem z powieści Conrada ale z XXI w. z pick-upami, klimatyzacją i centrami handlowymi. Niemniej upalne i egzotyczne.

Wreszcie dobrze się wyspałem, zasnąłem zaraz po ósmej nad hiszpańskim i wstałem dopiero po siódmej rano. Miałem twarde łóżko a klimatyzację nastawiłem na 28 stopni.

Dziś ruszamy przez granicę - przez Hat Yai i Satun chcemy dostać się do promu na Langkawi.