środa, 22 lutego 2012

Upał

W mojej bibliotece, gdzieś na dole leży książka w której Miłosz wyjaśnia pochodzenie greckich nazw grzechów głównych. Jeśli dobrze pamiętam Lenistwo pochodzi od upalnej pory w środku dnia, podczas której mnisi z pierwszych klasztorów na egipskiej pustyni tracili chęć do jakiegokolwiek wysiłku - pracy, modlitwy. Upał odbierał im siły i pogrążali się w bezczynności.

W Egipcie jest chłodno. Tutaj upał trwa od dziewiątej rano do siódmej wieczorem, co nie oznacza że w nocy robi się chłodno. Według mojej prognozy odczuwalna temperatura w dzień dochodzi do 44 stopni. Mimo wilgoci i mnóstwa wypijanej wody nie pocę się nawet bardzo ani nie biegam do toalety - moja skóra respiruje na sucho natychmiast po wypiciu wody.

Teraz rozumiem te wszystkie powieści umieszczone w tropikach, których bohaterowie trwają w dziwnym otępieniu i niemocy lub popadają w uzależnienie od opium. Mózg, gdy tylko nie jest potrzebny natychmiast się wyłącza aby uniknąć przegrzania więc większość czasu spędzam drzemiąc albo tkwiąc w stuporze. Dziś w nocy przespałem dwanaście godzin (klimatyzacja w hotelu) ale w klimatyzowanym minivanie z Hat Yai do Satun drzemałem przez połowę drogi, podobnie jak wcześniej w miejskim autobusie z otwartymi drzwiami i oknami.

Jest to stan naprawdę podobny do depresji choć jednak inny. Nic mi się nie chce, robić, myśleć, pisać. Więc nic nie robię, upływ czasu zwolnił. Robię to co muszę - zwiedzam, szukam czegoś do jedzenia, szukam połączeń, przemieszczam się z miejsca na miejsce - a potem organizm wyłącza wszelką niepotrzebną aktywność.

Nie oznacza to wcale, że jestem w złej formie psychicznej lub fizycznej, czuję się dobrze, jestem opalony, szczupły i sprawny. Po prostu nic mi się nie chce poza tym co niezbędne. A niezbędne jest niewiele - kawa rano, bilet na autobus, czysty pokój, coś do zjedzenia. Wszystko to można tu zdobyć bez wysiłku, więc nie ma potrzeby nic robić.

Zresztą o czym miałbym myśleć, czym się zajmować? Jogging nie wchodzi w grę, już rano jest za ciepło. Rano robię kilka ćwiczeń jogi i kilka pompek. Mógłbym rozmyślać ale moje życie w Warszawie zostało tak daleko i po dwóch miesiącach w podróży zostało przysypane taką masą obrazów, wrażeń i emocji, że powoli zacząłem o nim zapominać. Czasami tylko przypominam sobie co się wydarzyło w tym minionym roku i dlaczego tu jestem. Ale wolę o tym nie myśleć ani nie robić żadnych planów na po powrocie.

Pozostaje mi zatem żyć w chwili obecnej a gdy myśli uciekają znów wracać do teraźniejszości.

Tym co pozwala mi obudzić się trochę jest kofeina, na szczęście w Tajlandii można powszechnie dostać w miarę dobrą kawę - od ulicznych barków do Dunkin Donuts. Piję więc gorącą kawę i na chwilę wynurzam się na powierzchnię rzeczywistości. Ale tylko na chwilę.

Właśnie siedzę na promie, który zmierza na Langkawi w Malezji. A równo za cztery tygodnie mam samolot z Singapuru. Nie zostało zatem wcale dużo czasu w Azji.