piątek, 24 lutego 2012

Langkawi

Poszedłem rano pobiegać po plaży. Przebiegłem ze dwa kilometry, zrobiłem parę ćwiczeń, wróciłem truchtem. Wziąłem porządny prysznic w hotelu i poszedłem na kawę. I gdy siedziałem pijąc kawę i przeglądając Facebooka na moim czole i przedramionach perliło się mnóstwo drobnych kropli potu, jakbym wcale nie wytarł się po prysznicu. Mój organizm dalej walczył o odzyskanie równowagi termicznej.

Langkawi fajne ale plaża na której jesteśmy nie ma klimatu. Mieszanka ośrodków i guesthousów, główna ulica wygląda ja deptak w Niechorzu - knajpy, ciupagi, zdjęcia z misiem. Nie ma bungalowów na plaży tylko betonowe baraki i domki kempingowe. Nie ma też atmosfery bo dominują tu turyści na wczasach, głównie Skandynawowie i młodzi Chińczycy. Nie ma Anglików, więc nie ma barów z futbolem. Nie ma Amerykanów.

Za to sama plaża piękna, szeroka i z białym piaskiem. Podczas odpływu można przejść na sąsiednią wyspę. Przepiękne kolory, zieleń, za plecami strome wzgórza a na morzu zielone wysepki co urozmaica krajobraz. Przeszkadzają liczne skutery wodne i motorówki ciągnące banany i spadochrony. Kurort.

Ceny też są trochę kurortowe, choć nie jest bardzo drogo. Za pokój z klimatyzacją płacimy 75 zł, jedzenie jest do wyboru w różnych cenach. Wczorajszy dzień spędziliśmy na plaży opalając się i nic nie robiąc. Na dziś wziąłem skuter i zamierzamy objechać wyspę dookoła - jakieś 70 km.