Równo 36 godzin od wyjścia z hostelu Footprints w Singapurze do zameldowania w Aplino Hotel w Palermo, Buenos Aires. Z tego 29 godzin lotu. Prawdziwych godzin bo czas ulegał dziwacznej transformacji w tej podróży. Jest dziewiąta, poranek w Buenos, czyli po ósmej wieczorem w Singapurze i mój zegar biologiczny nie wie co sądzić na ten temat.
Pietnaście lat temu razem z Maćkiem podróżowaliśmy w Ameryce Południowej - Chile, wodospady Igauzu, Buenos Aires i kawałek Patagonii. Zaraz potem, zafascynowany przestrzenią Patagonii chciałem tu wrócić i przejechać ją całą aż do Ziemii Ognistej, zobaczyć lodowiec Perito Moreno i krajobrazy Torres del Paine. Ale zawsze było coś innego, praca, jakieś związki, brak pieniędzy lub czasu. Teraz nadszedł czas aby spełnić kolejne marzenie.
Jestem w Buenos Aires. Trzy godziny na lotnisku w Sinaguprze, samolot odlatywał w środku nocy o drugiej dziesięć. Siedem godzin (a może osiem) lotu do Doha w Katarze, gdy wylądowaliśmy było ciągle ciemno bo to parę godzin różnicy czasu. To był krótki lot i dużo spałem ale i tak już miałem dosyć latania. Niecałe trzy godziny na lotnisku w Doha, za oknami wstawał świt. Doha w prównaniu z Sinagpurem wygląda jak jakiś barak na pustyni, malutkie toalety, linoleum zamiast wykładzin. Nie przejmując się niczym poćwiczyłem jogę by pobudzić krążenie.
Kolejny przelot to jakiś gigant, piętnaście godzin z Bliskiego Wschodu do Sao Paulo, nad całą Afryką i Atlantykiem. Miałem szczęście bo na trzech fotelach było nas tylko dwoje, starsza pani z Argentyny i ja, więc było trochę miejsca. Mnóstwo filmów w systemie rozrywki, więc najpier oglądałem japońskie kryminały (zakręcone ale fajne), potem film o admirale Yamamoto (Japonia całą wojnę dążyła do pokoju), potem chiński film historyczny (jakaś rewolucja ale nie wiem co co chodziło) a na koniec amerykańskie komedie (New Year's Eve, Tower Heist).
To był lekki koszmar, poza spacerami do łazienki nie było sensu ruszać się z fotela. Nogi bolały coraz bardziej, szczególnie nie wiem czemu kolana. Pić mi się chciało, byłem głodny, bo między śniadaniem a obiadem zrobili ze dwanaście godzin przerwy. Zasłonili okna w samolocie i większość pasażerów drzemała albo wpatrywała się w swoje monitory. Czas stracił znaczenie, jaki czas zresztą - w Singapurze, w Doha, czas lokalny czy może czas w Ameryce Południowej? Po paru godzinach było mi już wszystko jedno, byliśmy nad Atlantykiem, w Singapurze była noc i zacząłem przysypiać oglądając filmy. Przespałem dwa niemal w całości.
Wreszcie wylądowaliśmy w Sao Paulo, większość pasażerów i cała obsługa wysiadła i wkroczyły ekipy sprzątające. Nas trzymali na naszych fotelach i cały czas liczyli, zdołałem tylko trochę postać i trochę posiedzieć z nogami w górze. Po godzinie wsiadła nowa załoga i wpuścili nowych pasażerów. Dwie i pół godziny lotu do Buenos Aires to już była krótka wycieczka.