środa, 9 listopada 2011

Pustka i czas

Siedziałem wczoraj u Remka, patrzyłem jak chłopaki kłócą się grając w FIFA 11 i czekałem aż zaczniemy grać w pokera. Z tej nudy przeglądałem gazety na stoliku aż wpadło mi w ręce pisemko Digital Camera Polska. Czego można się spodziewać po takiej gazetce z wyjątkiem opisu paru aparatów i kilku tricków w Photoshopie? Ja znalazłem wywiad z Beatą Pawlikowską mówiącą o tym, że podróżując nie można uciec od samego siebie.

Nie ma ucieczki przed sobą. Można uciec na koniec świata, ale nie od siebie samego.[..] taka ucieczka na koniec świata nie rozwiązuje problemu, a czasem jeszcze je mnoży. Odnalezienie się w obcym kraju może być trudne – nie ma przyjaciół, ubezpieczenia zdrowotnego, nie wiadomo jak działa policja. Wszystkie codzienne sprawy są dziesięć razy trudniejsze [..]

Zarówno podróż do Włoch, jak i do Brukseli dały mi to odczuć. Dopóki znajdowałem się w zasięgu swojskiego leżaka lub kanapy, dopóki miałem dookoła znajomych dopóty było świetnie. Miałem gdzie się schować, dokąd wrócić odpocząć, miałem z kim porozmawiać. Gorzej było, gdy pojechałem sam do Mediolanu albo, gdy samotnie włóczyłem się po Brukseli. Szybko dochodziło do głosu poczucie wyobcowania, byłem jednym z tysięcy turystów i nikogo nie interesowałem ani ja ani moja historia. Wszelkie kontakty z ludźmi dookoła miały charakter monetarny – mogłem sobie kupić nocleg w hotelu, chwilę spokoju przy stoliku z kawą, bilet. Ludzie dookoła byli mili i życzliwi ale jednocześnie obojętni.

Zacząłem się zastanawiać czy podróż do Azji to dobry pomysł. Podróżowałem już samotnie – a teraz przynajmniej przez jakiś czas nie będę sam – i nie sprawiało mi to wielkiego problemu. Lubię własne towarzystwo, radzę sobie z problemami praktycznymi, nie mam kłopotu z nawiązywaniem kontaktów. Podróż zawsze bardziej mnie ekscytuje niż męczy – to znaczy tak było dotychczas. Teraz jest inaczej.

Wówczas byłem turystą, który gdzieś tam ma dom i wie kim jest, więc nie zaprząta tym sobie głowy. W każdej chwili przy pomocy karty kredytowej i samolotu byłem w stanie wrócić do swojego życia, które czeka na niego w zawieszeniu. Wiedziałem gdzie mieszkam i gdzie pracuje, jakie są moje dochody i wydatki, kto mnie kocha i co na mnie czeka w domu. Teraz zniknęły te wszystkie elementy, które mnie określały – status społeczny, praca, związek.  Nie wiem, jak mam odpowiadać na pytania w rodzaju “Kim jestem?”, “Co robię?”. Podróżuję właśnie po to aby się tego dowiedzieć.

Podczas moich spacerów po Mediolanie i Brukseli, gdy momentami czułem się gorzej doszedłem do wniosku, że moje ciało jest zdrowe i w dobrej formie ale moja dusza jest chora. Chwilami zostaję sam na sam z pustką w mojej duszy, która jest we mnie i to bardzo niekomfortowe uczucie. To co się wydarzyło – praca, choroba, rozpad związku z J., alkohol – wszystko to już jest czasem przeszłym i dokonanym, przeszłością. Zrobiłem co mogłem aby sobie poradzić z tymi wydarzeniami i w sumie nie mam czego się wstydzić, powinienem być zadowolony z siebie. Ale wszystko to zostawiło spustoszenie, puste miejsce, którego na razie nie ma czym wypełnić.

Pomysł wyjazdu do Azji zaczął się, jako plany dłuższego urlopu, spełnienie dawnego marzenia o zimie spędzonej w ciepłym klimacie. Gdy okazało się, że mam raka kupiłem bilet bo musiałem potrzebowałem perspektywy, że coś będzie dalej. Teraz okazuje się, że jest w tym coś więcej, coś czemu będę musiał stawić czoła i z czym nie wiem, czy sobie poradzę. Bo prawdę mówiąc wcale nie znam siebie samego.

[..] trzeba wykonać ogromną pracę we własnym wnętrzu, z własną duszą, żeby od takiego bólu się uwolnić. Nie przykryć go czymś, nie zrobić sobie zastrzyku z nowych zakupów albo alkoholu czy innego uzależnienia, które na chwilę uśmierzają ból, taki wewnętrzny krzyk, rozpacz, którą człowiek nosi w sobie. To jest rodzaj najczarniejszej rozpaczy, w którą człowiek wpada i nie ma na to najmniejszego wpływu, kiedy to się dzieje. I dopiero jeżeli zrozumie, skąd bierze się w nim taka gigantyczna samotność [..]

To zabawne, że ta gazetka wpadła mi w ręce. Nie po raz pierwszy doświadczam serendipity – przypadkiem i w nieoczekiwanym miejscu znajduję odpowiedź na dręczące mnie pytania.

Mój gorszy nastrój składam na karb jesiennego spleenu, braku słońca i krótkich dni. W końcu “listopad – dla Polaków niebezpieczna pora” – mam spore doświadczenia z jesienną depresją i dlatego zamierzam uciec stąd nim słońce całkiem zaniknie przed Bożym Narodzeniem. Do tego dokłada się odstawienie euthyroxu, które może pogrążać nastrój i sprzyja marazmowi.

Na szczęście przy moim spowolnionym obecnie metabolizmie czas mija nie wiadomo kiedy. Nim się obejrzę, zaraz po śniadaniu słońce zaczyna zachodzić i zapada długi wieczór, który trochę się wlecze a potem czas spać. Zimno mi i waga zaczęła pokazywać zmiany. Ale nie mogę narzekać – jeszcze kilka dni i idę do szpitala.