czwartek, 26 stycznia 2012

Pożegnanie z Moulmain

Znowu siedzę na wzgórzu u stóp pagody i patrzę w przestrzeń. Zostały mi jakieś dwie godziny, potem muszę iść w dół, do hotelu, zabrać rzeczy i jechać na dworzec. Chciałem pisać ale wolę nacieszyć oczy tym widokiem. 

Mam dziwne przeczucie, że nie wrócę już tutaj. Mało śpię odkąd tu przyjechałem i zacząłem martwić się tym co będzie dalej, nie samą podróżą ale przyszłością, zdrowiem. Chciałem zostać ze swoimi myślami ale nie zawsze są to wesołe myśli.

Na wzgórze nie dotarłem tym razem sam, była nas trójka - Ewa, która mieszkała w naszym hotelu a potem pojechała do Hpa-an i teraz wróciła oraz Anglik Edward, który siedzi tu od kilku dni ale chce zostać do niedzieli bo słyszał, że ma się odbyć wiec wyborczy z udziałem Aung San Suu Kyui. Oboje wszystko już zwiedzili w mieście i okolicy, więc zaproponowałem spacer w kierunku pagody.

Edward jest około sześćdziesiątki, wygląda trochę jak starszy Clint Eastwood, nieco niższy ale z podobnymi zmarszczkami wokół oczu. Mieszka na południu Anglii, podróżuje przez kilka miesięcy w roku a będąc teraz w Birmie starał się nawiązywać kontakty aby w przyszłości wrócić tutaj i zająć się jakimś biznesem.

- The more I stay here, the more I like this place - powtarzał kilka razy i dotyczyło to zarówno Birmy, jak i Moulmain. Oczywiście znał wiersz Kiplinga i wyraźnie czuł magię tego miejsca na wzgórzu. Łatwo nawiązaliśmy kontakt, bo on również podkreślał zalety podróżowania powoli, bez dużego bagażu, pozostawania dłużej w jednym miejscu, dostrzegania szczegółów, wczuwania się w klimat.

Musiał mieć jakieś problemy z sercem, bo gdy trzeba było wspiąć się w górę schodami prosił aby iść powoli. Szliśmy więc wolno, siadaliśmy na kawę lub wodę w ulicznych herbaciarniach, oglądaliśmy stoiska na targu, rozmawialiśmy. W ten sposób droga na górę zabrała nam trzy godziny.

Remek i Gaj pojechali dziś rano na północ, do pagody na skale (Golden Rock).

- Odpoczniesz trochę od mojego chrapania - powiedział Remek, gdy poszliśmy wieczorem na herbatę. Pewnie trochę niekomfortowo czuł się z tym, że się rozstajemy. Choć to ja podjąłem decyzję, że pospieszę do Mandalay to Remek czuł się trochę za mnie odpowiedzialny. Umówiliśmy się, że spotkamy się w Bagan gdzie ja zamierzam zostać dłużej i że zostawię informację w hotelu Cherry.

Polubiłem Remka ale na skutek ciągłego przebywania razem przez czterdzieści dni wytworzyło się jakieś toksyczne napięcie we mnie, które na dłuższą metę byłoby dla mnie niebezpieczne. Ciągle jestem alkoholikiem - zmęczenie, konieczność dostosowania się, stres musiałyby wybuchnąć w niszczący dla mnie sposób. Trzeba to rozładować.

Owszem mogę maszerować z plecakiem w upale, mogę jeździć niewygodnymi autobusami, przemieszczać się z miejsca na miejsce i moje ciało to wytrzyma. Ale jeszcze kilkanaście tygodni temu byłem słaby. Jedną z kilku rzeczy, które zmieniły się podczas ostatniego roku jest to, że co pewien czas przypominam sobie aby nie wymagać od siebie ponad miarę.

No ale teraz zostałem sam ze sobą i swoimi myślami, co też nie jest zdrowe. Podróżowanie samemu jest też trudniejsze z wszelkich praktycznych przyczyn. Pocieszam się, że to tylko jeden skok do Mandalay a tam do kogoś dołączę.

Nadal nie wiem, czy mam kupiony wcześniejszy bilet powrotny z Rangunu, nie wiem zatem na ile pozwala mój budżet. Gdy ta sprawa zostanie załatwiona pozostanie beztroskie cieszenie się dniami w Birmie.