środa, 25 stycznia 2012

Patrząc leniwie na morze

 And it's there I want to be, 

by the old Moulmain pagoda looking lazy at the sea

Choć to właśnie wiersz Kiplinga przyprowadził mnie do Azji, nie doznałem objawienia zwiedzając pagodę w Moulmain, przynajmniej nie od razu. Ale coś we mnie jednak uległo zmianie. Siedzę teraz na zacienionym tarasie pagody, jest południe, słońce pali niemiłosiernie i jedyne co należy robić to siedzieć w cieniu, patrzeć w dal lub drzemać leżąc na podłodze.

W Moulmain nie ma morza i nie można na nie leniwie spoglądać. Jest za to zlewisko kilku, według jednych pięciu a wedle innych źródeł trzech rzek, które ciągnie się w lewo i w prawo po horyzont. Na tej rzece cumowały w czasach Kiplinga brytyjskie parowce przypływające z Kalkuty oraz pewnie tak samo jak dzisiaj, leniwie dryfowały po niej drewniane łodzie rybaków. Wygląda to ze wzgórza, jak jakiś senny archipelag i można dobrze zrozumieć nadużycie autora.

Jestem tutaj już drugą dobę i zostanę jeszcze jeden dzień, jutro po południu mam autobus do Mandalay. Polubiłem Moulmain. Choć jest to trzecie co do wielkości miasto Birmy, nie jest przytłaczające (300 tys. mieszkańców), z dwóch stron otoczone zlewiskiem rzek, ze złotymi pagodami na wzgórzu. Jest tu dobre powietrze, klimat jest bardzo przyjazny. Wreszcie czuję, że jestem w tropikach - ranki i wieczory są ciepłe ale rześkie, dziś o siódmej wisiała nad miastem mgła, za to kilka godzin koło południa jest prawdziwie upalnych. No i oczywiście ludzie, jak chyba w całej Birmie są tu łagodni, uśmiechnięci i bardzo przyjaźni.

Rozumiem czemu Brytyjczycy z Indii wybierali Moulmain na miejsce spędzenia emerytury. Przyroda dookoła, pobliskie góry, rzeka i morze sprawiają, że byłoby to idealne miejsce na spędzanie beztroskich wakacji. Klimat i krajobraz przypominają Toskanię w lipcu. 

Gdyby tylko kraj ten był trochę bardziej zamożny i było mniej ograniczeń dla turystów. Ponieważ jednak w pobliskich górach siedzą partyzanci moźliwość swobodnego poruszania się jest ograniczona a ze względu na biedę nie ma tu tego co mogłoby być - wycieczek rowerem, dobregomjedzenia, leżaków i kawiarni.

To co jest ma swoje uroki - siedzę na tarasie mając za plecami złotą kopułę pagody, której początki sięgają trzystu lat przed Chrystusem i jestem tu jedynym turystą. Mam cały ten krajobraz i całe to miejsce tylko dla siebie. Bulwar nad rzeką, przy którym stoi mój hotelik jest co prawda zniszczony ale pozwala oglądać piękne zachody słońca.

Nie am kramów z pamiątkami rodem z Chin, nie ma naganiaczy, nie ma tłumu. Poza mną jest tu tylko kilkanaście osób z obsługi, zakochana para i trochę dzieciaków, które najwyraźniej uciekły ze szkoły. Zadroszczę im, bo mogą robić codziennie to co ja teraz - uciekać z miasta na wzgórze z pagodami i patrzeć leniwie na rzekę w dolinie. Znudzone dziewczyny zapraszają mnie do środka rozlicznych kapliczek, które pilnują i widzę zakamarki, które pomija spieszący się, zmęczony turysta.

Siedzę sobie właśnie sam w jednej z otaczających pagodę kapliczek (jest tu jedyna, drewniana ławka), zerwał się wiatr i porusza dzwonkami na szczycie stupy, na posągu Buddy siadają drobniutkie wróble. Nikt na mnie nie patrzy a z kilkudziesięciu posążków stojących na ołtarzu część jest autentycznie złota. Ale tutaj nikt nie podejrzewa nikogo o złe intencje a ja nie ma żadnych.

* * *

Postanowiłem zwolnić, przestać się spieszyć. Posiedzę sobie tutaj i ruszę do Mandalay a potem znów posiedzę parę dni w Bagan. Chcę spokojnie wtopić się w ten klimat, mieć czas na czytanie książek, na siedzenie w herbaciarniach i obserwowanie ludzi, na spokojne spacery. Chcę dostosować się do miejscowego rytmu aktywności rano i wieczorem oraz szukania cienia w południe.

Może to oznaczać, że dalszą część drogi odbędę bez Remka ale jestem już nim zmęczony. Mam dosyć ciągłego targowania się, gadania o pieniądzach, pędzenia z miejsca na miejsce. Remek ma niestety swoje tempo i niechcący wszystkim je narzuca, idzie szybko z przodu, podnosi głos rozmawiając z miejscowymi, obsesyjnie wspomina co kupił i za ile.

- Ty każdoj raz diełajesz skandał - wypomniał mu wczoraj przy kolacji Gaj, który jest bardzo spokojny i zrównoważony - Można targowatsia biez agresji.

Poszło o to, że chłopaki znaleźli herbaciarnię z indyjską herbatą (no daleko jej do indyjskiej) po sto khiatów. Remek wypił kilka i gdy poszliśmy tam razem podali nam nam od razu większe porcje, czyli podwójną herbatę. Gdy przyszło do płacenia Remek zrobił awanturę, czemu po dwieście skoro w karcie jest po sto, rzucił im pieniądze i złościł się, że chcą go orżnąć. Przy następnej wizycie od razu mówili nam, że herbata mała po sto.

Rzecz w tym, że te sto khiatów to czterdzieści groszy a takie sytuacje zdarzające się co chwila psują przyjemność przebywania w tym kraju. Birmańczycy są uczciwi, ceny są tu raczej stałe, są też ludźmi łagodnymi i uśmiechniętymi dla których kłótnia, podnoszenie głosu są czymś nienaturalnym. Takie zachowanie niszczy przyjemność obcowania z tymi ludźmi. Na dworcu w Rangunie, gdy Remek naskoczył na ludzi w kasie przypadkowy student przepraszał mnie, tłumacząc że musimy kupić bilety za dolary bo takie przepisy ustanowił rząd.

Wczoraj, gdy w południe trafiliśmy na wzgórze ze stupami panował upał i nie pozostawało nic innego, jak siedzieć w cieniu. Ale Remek ciągle nas poganiał, chciał iść dalej, kupić owoce na targu i trudno wytrzymać tę presję. On taki jest, że nie może usiedzieć na miejscu.

W każdym razie Wojtek popłynął łodzią w górę rzeki a potem wraca do kraju. Remek z Gajem pojechali na wycieczkę a ja, choć miałem jechać z nimi zostałem i siedzę na wzgórzu. Bilet do Mandalay mam na jutro na popołudnie, więc jutro też mogę tu posiedzieć, popatrzeć na rzekę i poczytać lub pomyśleć. Wydaje się to dobrym planem.

Postanowiłem resztę tych wakacji spędzić spokojniej, siedząc na słońcu, czytając, pisząc lub po prostu nic nie robiąc. To moje wakacje i chcę je spędzić we własnym rytmie, nie spiesząc się, bez stresu. Za kilka miesięcy mogę żałować każdej nie wykorzystnej okazji, każdej zmarnowanej chwili. będę robić to co przede wszystkim to dobre dla mnie

Jeśli oznacza to rozstanie się z Remkiem to trudno, jestem już na tyle wprowadzony w Azję, że chyba sobie poradzę.

Ponieważ mam za mało dolarów a Birma okazała się droga spróbuję kupić sobie nowy bilet na samolot i wrócić kilka dni wcześniej. Nie ma sensu siedzieć w najtańszym hotelu, nie mogąc zwiedzać i oszczędzając każdą butelkę wody. Lepiej pozwiedzać a potem tydzień poleżeć na plaży w Tajlandii.

A teraz mam jeszcze cały dzień w Moulmain dla siebie. I będzie postanowiłem, że będzie to przyjemny dzień.