niedziela, 29 stycznia 2012

W górę rzeki

Czy czterdzieści dolarów wydane na całodniową podróż 200 statkiem to dużo? W budżecie bakpakera tak ale był to bardzo udany dzień. Podróżowałem bez ogłuszającej muzyki, podskakiwania na wybojach, siedząc wygodnie rozparty na leżaku.

Krajobraz wokół nie był zbyt egzotyczny, piaszczyste łachy, zielone łąki, z rzadka drewniane chaty i pagody. Po rzece kręciło się trochę barek i rybackich łodzi. Wyruszyliśmy po ósmej i na początku na pokładzie było zimno - powietrze chłodne i statek płynie dosyć szybko, jednak po jedenastej słońce zaczęło przyjemnie grzać. Znalazłem sobie miejsce na dziobie, włożyłem słuchawki do uszu i rozglądałem się leniwie.

Większość moich współpasażerów to turyści z walizkami, część z nich to emeryci. Zaprzyjaźniłem się z Raggnarem, sześćdziesięcioletnim Norwegiem, który od czterdziestu lat podróżuje po Azji. W latach siedemdziesiątych przejechał z Norwegii do Indii samochodem aby odwiedzić swoją ciotkę i tak się zaczęło. Obecnie sponsoruje sierociniec w Indiach, który wówczas odwiedził a czas dzieli pomiędzy podróże służbowe i prywatne. W styczniu przeszedł na emeryturę i zamierza tylko trochę pracować i dużo jeździć. 

- Jak tylko mam okazję zatrzymuję się w tanich hotelach, bo tam poznaję ciekawych ludzi i słyszę ciekawe historie - powiedział mi.

Córka Raggnara płynęła tym samym statkiem kilka miesięcy temu i skarżyła się na nudę. Ja nie mam nic przeciwko temu, moje życie było ostatnio interesujące i lubię się trochę ponudzić. Jednak podróż mija nam bardzo szybko, trzy godziny słucham muzyki opalając się na foredeku, potem szukam cienia i już słońce zaczyna zachodzić a my zaczynamy zbliżać się do Baganu.

Na wysokim wzgórzu widać kopuły pagod, które tym razem nie mają złotych kopuł ale szare i ceglane. Słońce zachodzi wprost za nimi a na jego tle dwa samoloty jeden, za drugim podchodzą do lądowania.

- Szkoda by było odbyć tę podróż samolotem - mówi Raggnar. - To był bardzo udany dzień, będę go pamiętał.

Na przystani nieoczekiwanie czeka na mnie rykszarz przysłany przez hotel, w którym zarezerwowałem pokój. O nic nie muszę się martwić, po kwadransie ląduję w ogromnym bungalowie z wernadą.