sobota, 31 marca 2012

Czyste powietrze

To był przyjemny, słoneczny dzień. Poprzedniego wieczora zaczął padać zimny deszcz i rano ciągle było pochmurno. I ten szalony, lodowaty wiatr, raz tłucze się o okna mojej kabiny, jakby chciał je wyrwać a raz zapada cisza. Nigdy nie wiadomo kiedy i z jakiej strony zawieje, w jednym miejscu jest, kawałek dalej go nie ma.

Wiatr obudził mnie koło czwartej w nocy, co wykorzytałem aby powrzucać trochę zdjęć na FB. O tej porze jakimś cudem łącze działało lepiej. Za to rano sobie pospałem, nie zamierzałem dziś nigdzie się spieszyć. Pogoda była fatalna, pochmurno i zimno ale to El Chalten, więc do południa zmieniła się radykalnie, wszystkie chmury zniknęły. Zrobił się typowy górski wyż, lodowate powietrze i palące słońce.

To niewiarygodne, jak dobra jest tu widoczność i jak czyste powietrze. Duże miasta i ośrodki przemysłu są tysiące kilometrów stąd a tutejsze powietrze wiatry pędzą znad Pacyfiku nad Andami aby przygnać je tutaj. Wszystko widać wyraźnie na dziesiątki kilometrów. Jakby wzrok mi się nagle poprawił.

Po śniadaniu w mojej ulubionej piekarni pożyczyłem rower ale nie ujechałem daleko. Droga był kamienista i pod górę a na dodatek raz w słońcu pociłem się jadąc pod górę a za chwilę lodowaty wiatr przewiewał na wylot polar i bieliznę termiczną. Więc schowałem ambicję, rozłożyłem się na łące i zrobiłem piknik. Leżałem na suchej trawie w słońcu, słuchałem muzyki i zajadałem empanady. Po dziewięciu dniach podróży i trekkingu przyjemnie było nic nie robić.

Po trzeciej wróciłem do El Chalten, zjadłem ogromną porcje lodów o smaku lokalnych owoców. Ich zjedzenie podobno gwarantuje powrót tutaj. Potem piłem matę siedząc w słońcu przed hostelem i patrzyłem na ludzi przechodzących ulicą. To główna ulica, przy której są wszystkie hostele, więc ludzie idą na trekkingi, wracają z nich albo po prostu się snują.

Wcześnie rano mam autobus do El Calafate i tam zobaczę co dalej. Został jakiś tysiąc kilometrów do Ushuaia i tydzień podróży. Jeszcze tylko kilka razy trzeba będzie znależć miejsce do spania, jakiś cel, jakiś środek transportu, coś do zjedzenia a potem koniec. Tryb podróżny w którym, żyłem przez prawie cztery miesiące dobiega końca.