sobota, 31 marca 2012

El Chalten

Trekking na lodowcu Viedma był fajny ale zamiast opisać lepiej pokazać zdjęcia. Kłopot w tym, że internet jest tu taki marny, że nie da się zdjęć wrzucić ani na flickr ani na FB. Wrzucę je, kiedy znajdę gdzieś dobre łącze.

Dziś poszedłem na trekking do Laguna Torre, u stóp Cerro Torre. Umówiłem się rano z Markiem, ale jak się potem okazało zaspał, więc poszedłem sam. Było słonecznie i ciepło i szło się na początku bardzo dobrze.

Zasadniczo z El Chalten prowadzą dwie główne trasy - jedna w kierunku Cerro Torre a druga w kierunku Cerro Fitz Roy. Obie są dosyć łatwe, wspinasz się ścieżką jakieś dwieście metrów a potem wchodzisz na wielki płaskowyż, na którym są piękne widoki (jeśli coś widać). Idziesz tak kilka godzin w nietrudnym terenie aż dochodzisz do lodowców i podstawy szczytów. Dalej iść się nie da, chodzenie po lodowcu wymaga sprzętu i umiejętności a wspinanie na szczyty jest zarezerwowane dla alpinistow.

Cerro Fitz Roy i Torre uważane są za najtrudniejsze szczyty świata, choć nie są wysokie pozostawały niezdobyte długo po tym, gdy pokonano wszystkie ośmiotysięczniki. Mają prawie pionowe ściany, wiatr wieje tu z prędkością huraganu a pogoda co chwilę się zmienia. Sam tego doświadczyłem.

W niecałe trzy godziny doszedłem w Laguna Torre, piękną trasą przy słońcu, które przypominało wrzesień w Beskidzie. Ale to nie Beskid - Laguna to małe jezioro na końcu lodowca pełne pływających kawałków lodu. Gdy się nad nim siedzi wieje lodowaty wiatr, na tyle silny, że tworzy małe szkwały, porywa wodę, przeniosi ją nad grzebietem wzgórza i rozwiewa nad ścieżką, na turystów zdziwionych, jak może padać z bezchmurnego nieba.

To właścwie powinien być koniec, powinienem w trzy godziny wrócić tą samą drogą, którą przyszedłem do El Chalten i odpocząć. Plan na dziś został wykonany, dzień był udany a moja kostka skręcona w Bombaju lekko dawała się we znaki. Tak powinienem zrobić ale, gdy po godzinie doszedłem do rozwidlenia szlaków jakaś tajemnicza sił kazał mi iść pustym łącznikiem w kierunku szlaku na Fitz Roy. Mówiłem sobie, że zaraz zawrocę ale szedłem dalej. Nie umiem odpuścić sobie gór.

Przeszedłem przez przełęcz na której wiało ale dalej było bardzo słonecznie i ciepło. Szedłem płaskowyżem, na którym opalała się grupa Hiszpanów z wielkimi plecakami. Ja też się zacząlem opalać i tylko dziwiłem, czemu dwie Japonki, które nadeszły z przeciwka są okutane od stóp do głów.

Za chwilę przeszedłem przez las i w ciągu stu piędziesięciu metrów pogoda zmieniła się radykalnie. Byłem na jeziorami Hijo i Madre, w zasięgu innego lodowca i nagle nie było słońca tylko niskie chmury i wiatr z prędkością huraganu. Chciałem zejść skrótem do El Chalten ale ścieżka na mapie zaznaczona, jako "low visibility trail" nie była widoczna. Musiałem iść zatem przed siebie głównym szlakiem, na wprost lodowatego wiatru.

Szedłem tak ponad godzinę nim dotarłem do ścieżki schodzącej w dół. Pogoda nie poprawiła się, ale miałem wiatr w plecy i schodziłem coraz niżej, kryjąc się w lesie. Kłopot z tym, że teraz zaczęła mnie boleć sforsowana kostka. Spotkałem Marka, który spóźniony wchodził tą drugą trasą w górę i który powiedział mi, że droga jest przeważnie w dół ale długa, jakieś trzy godziny, To było naprawdę bolesne zejście, długą ścieżką z pochmurną pogodą i szalonym wiatrem. Miałem już ochotę się poddać, gdy wreszcie ukazały się dachy El Chalten.

Oczywiście nic mi nie groziło, miałem jeszcze jedzenie, odpowiednie ubranie a na ścieżce było trochę ludzi a do zmroku zostało wiele godzin. I mimo, że miałem dość pod koniec to ciągle miałęm siły aby jeszcze iść wiele godzin, gdyby była taka potrzeba. Ale pogoda tutaj i wiatr są naprawdę szalone, niektóre ścieżki odludne a komórki nie mają tu zasięgu, gdy coś się stanie nie ma jak wezwać pomocy.

Zrobiłem kilka fajnych zdjęć, widziałem tęczę nad jednym ze szczytów. Po powrocie leżałem wyczerpany popijając yerba mate a potem poszedłem na ogromny, 500-gramowy stek.

Zastanawiam się co robić jutro. Zostać w El Chalten? Jechać do El Calafate aby obejrzeć słynny lodowiec Perito Moreno? Dwa lodowce w trzy dni to przesada, nie jestem glacjologiem. A może przekroczyć granicę do Chile i obejrzeć Park Torres del Paine. Marzyłem aby go zobaczyć ale dobry trekking tam wymaga tygodnia a tyle czasu nie mam. A może jechać od razu na Ziemię Ognistą? Argentyńczycy, mówią, że tam jest najpiękniej.