czwartek, 20 grudnia 2012

Drobiazgi

Pchły piaskowe są gorsze niż komary i mrówki, nie działają na nie repelenty. Po zachodzie słońca stają się niezwykle aktywne, nie da się siedzieć przy stoliku z nogami na piasku aby nie mieć pokąsanych nóg. Na leżaku jest jeszcze gorzej bo atakują przez ażurowy materiał plecy i tyłek. Psuje to całą przyjemność z siedzenia wieczorem na brzegu morza. Na szczęście nie mam żadnych uczuleń i po godzinie nie pamiętam swędzenia i drapania.

Jakiś gryzoń codziennie zostawia dwa bobki na środku podłogi. Fakt, że mieszkają ze mną pająki, gekony, myszy i nie wiadomo co jeszcze nie robi już na mnie wrażenia, choć mam żal do pewnej myszy, która na Goa przegryzła się przez mój t-shirt. To stworzenie ma jednak ciekawe nawyki - codzień po południu, gdy sprzątaczka już umyje podłogę zostawia dwie małe kupki na samym środku pokoju. Jakby złośliwie zaznaczało teren. Złości mnie, że muszę sprzątać aby nie wejść w to w nocy.

Przedwczoraj ktoś próbował mnie okraść. Leżałem przy zgaszonym świetle czytając książkę na iPadzie, ze słuchawkami w uszach. Chwilę zajęło zanim dotarło do mnie, że ktoś grzebie w zamku przy drzwiach. Wstałem więc po cichu, otworzyłem drzwi i zapytałem - What's up?

- Sorry, sorry - odparł jakiś młody chłopak i w pośpiechu się oddalił. Było ciemno, więc nie zapamiętałem nawet jego twarzy.

Ale wszystko to są drobne uciążliwości, które nie mącą mojego zadowolenia. Umysł tak ciekawie działa, że to co nas otacza ekstrapoluje w przyszłość i przeszłość. Palmy, leżak, słońce, ciepłe morze, komfortowa temperatura i codzienne zachody słońca stały się całą moją rzeczywistościa. Zapomniałem o zimie, szarości i krótkich dniach, zniknął spleen a zastąpiło go przyjemne rozleniwienie.

Wczorajsze nurkowanie poszło bardzo dobrze. Byłem jedynym kilentem, więc była to indywidualna wyprawa nurkowa, wszystko specjalnie dla mnie. Divemaster Su i załoga łodzi zabrali mnie na północny kraniec wyspy, dobrą godzinę od portu. Zrobiliśmy dwa nurkowania, płytkie, do 10 metrów ale przez to bardzo długie. Rafa nie była zbyt spektakularna, widoczność też ale przyjemnie przypomnieć sobie znów ten stan nieważkości pod wodą i nieśpiesznie płynąć pomiędzy rybami i koralami.

Po sześciu dniach plażowania przyszedł czas się ruszyć. Wietnam jest pod tym względem fajny, wszystko zorganizowane, czujesz się jak postać z bajki która ma życzenia do wykorzystania. Wchodzisz do recepcji w hotelu albo do jednej z licznych agencji turystycznych i mówisz - "Chcę do Sajgonu, Angkor Wat, Bangkoku,... " i wszystko będzie zorganizowane od taksówki, która zabierze Cię z hotelu, po prom, samolot, autobus.

Poszedłem więc i wypowiedziałem zaklęcie - Chcę do Kampot w Kambodży. Jutro zobaczymy, jak zadziała.