sobota, 29 października 2011

Kobiety są jak Grenlandia cz. I

Bardzo łatwo mi się rozmawia po belgijsku - wiem, nie ma takiego języka jak belgijski ani nawet takiego narodu. Mówię co chcę powiedzieć po polsku, pochylam się w dół, prostuję i unoszę z ziemi na wysokość oczu czteroletniego Filipa, który powtarza po mnie swoją dziecięcą, przedszkolną francuzczyzną. Potem spotyka nas wiele uśmiechów ze strony sprzedawców i kelnerek i dostaję to czego potrzebuję, wówczas ja się uśmiecham w odpowiedzi i mówię "Merci".

Filip młodszy syn Maćka, został moim tłumaczem i przewodnikiem po okolicy bo starszego odwieźliśmy do szkoły a Maciek poszedł załatwiać coś ze swoją żoną, z którą jest w trakcie separacji. Potrafi się uroczo uśmiechać.

Włóczymy się z Filipem w zamglony, sobotni poranek po lokalnym targu, na krórym można kupić wszystko od ostryg do tulipanów, kupujemy gorące i słodkie gofry oraz precle z orzechami i rodzynkami. Rewanżuję się za pomoc w tłumaczeniu kupując dorodny owoc papai, za którą przepada. Potem przyglądamy się cygańskiej orkiestrze, która gra całkiem niezły jazz.


Bruksela z tej perspektywy bardzo mi się podoba - mnóstwo zieleni, wielkie parki, samochody nie dominują krajobrazu za to jest wiele ścieżek rowerowych. Jest bardzo ciepło, słońce przyjemnie grzeje, liście na drzewach są kolorowe. Przyjemnie się tu żyje. Spacerując po okolicy widzę mnóstwo pięknych domów i z tej perspektywy okolice warszawskiego Placu Wilsona z krzywymi chodnikami i chaosem zyskują właściwe proporcje.

Maciek wynajmuje wielkie mieszkanie z trzema łazienkami, w którym panuje niewyobrażalny chaos, wszędzie stoją jakieś pudła, wprowadził się tu dopiero tydzień temu. Potrzebuje dużego mieszkania bo jest w separacji, dzieci są tydzień u niego a tydzień u żony. Wybrał okolicę Tervueren bo za rogiem jest dobra, katolicka szkoła. Pralka nie działa a trzeba zrobić pranie, w niedzielę odzwozimy chłopaków w Ardeny.

Zamiast zwiedzać Grande Place pomagam Maćkowi przewieźć jakąś szafkę, odwieźć dzieci na aikido do pięknego ośrodka sportowego, zrobić hamburgery. Idziemy też na długą wycieczkę rowerową po okolicy podczas której chłopcy się męczą. Filip dzielnie pedałuje ale wie, że jak jest zbyt stromo pomogę mu pchać rower pod górę.

Mam do dyspozycji zagracony pokój z własną łazienką i wyjściem do ogrodu, Internet działa a w kuchni da się zrobić herbatę. Mogę tu jakiś czas poobozować. Nieodległy Parc de Woluwe zachęca do porannego joggingu.