środa, 2 listopada 2011

Kobiety są jak Grenlandia cz. II

Awaryjne lądowanie na Okęciu i zamknięcie pasa startowego sprawiło, że zostałem na dłużej. Ponieważ nie wiadomo było, czy mój samolot dziś wystartuje i gdzie wyląduje kupiłem sobie bilet powrotny na niedzielę. Cztery dni dłużej w Brux.

Nie narzekam. Jest ciepło i słonecznie, miasto oferuje wiele przyjemności takich, jak piękne parki, kawiarnie, ciekawych ludzi. Rano mogę biegać po parku, w dzień poruszam się po mieście rowerem a wieczorami Maciek wozi mnie skuterem.

Nie tylko pogoda sprzyja rowerowi i skuterowi ale i Bruksela to miasto łagodnych i cierpliwych kierowców. Gdy jadę rowerem wąską uliczką słyszę jak samochód za mną redukuje obroty aby wyminąć mnie z największą delikatnością. Dziś popołudniu przechodziłem na pasach przy dużym rondzie Montgomery i choć była godzina szczytu a ja, jako pieszy miałem czerwone dwóch kierowców po kolei zatrzymało się dając mi ręką znaki abym spokojnie przeszedł.


Nie czuję się źle, nie mam żadnych bólów głowy, podczas porannego joggingu mój oddech jest spokojny i mogę biec po Park de Woluve niemal bez końca ciesząc się zieloną trawą i złotymi liśćmi pod nogami. Ale tydzień po odstawieniu euthyroxu mój metabolizm zaczyna już zwalniać. Dni mijają dziwnie szybko, długo śpię a w dzień drzemię. W całym poprzeprowadzkowym chaosie w mieszkaniu Maćka moją ostoją jest wygodna kanapa i ciepły koc. Coś czytam na iPadzie i zapadam w drzemkę.

Dziś byłem rano w ambasadzie, potem przyjechał Maciek i zabrał mnie skuterem do Blomqvist Espresso Bar prowadzonego przez jego sycylijską koleżankę. Posiedziałem tam pijac czekoladę z espresso, poczytałem, popatrzyłem na ludzi. Pospacerowałem potem po dzielnicy afrykańskiej, znalazłem sklep Celio w którym kupiłem t-shirty i skarpety bo pobyt się przedłużył a bagaż mam mały. Znów, jak w Mediolanie, wybrałem Celio, jakoś ich rzeczy bardzo mi pasują. W każdym razie szybko poczułem zmęczenie, znalazłem sobie autobus i pojechałem w kierunku kanapy i koca.

Główny cel wizyty w Brukseli - złożenie wniosku o wizy birmańskie - udało się załatwić, choć nie bez problemu. Urzędnicy w ambasdzie są bardzo mili i pomocni a kolejki prawie nie ma. W poniedziałek poszedłem tam po raz pierwszy i urzędnik bez problemu zaakceptował podanie Remka ale moje odrzucił. Powodem było złe zdjęcie, w Polsce ciągle robią zdjęcia z półprofilu a tutaj wymagają zdjęć na wprost. Takie zdjęcie pozwala zapisać twarz geometrycznie i odnaleźć ją na innych zdjęciach, kto oglądał CSI ten wie o co chodzi.

Cały poniedziałek spacerując po centrum Brukseli szukałem miejsca, gdzie można zrobić prawidłowe zdjęcie. Nie jest to łatwe bo w ambasadzie Birmy żądają też zdjęcia w postaci pliku 350 na 450 pikseli. W Warszawie nie było żadnego problemu aby dostać cyfrową kopię zdjęcia, tutaj to prawie niemożliwe bo zdjęcia robią aparatami analogowymi. W końcu fotograf zrobił mi zdjęcie a potem zeskanował odbitkę.

We wtorek był dzień wolny więc w środę z rana znowu poszedłem do ambasady. Tym razem nie było zarzutów do zdjęcia ale urzędniczka wypytywała mnie co ja robię w Brukseli. Okazało się, że wizy dają tylko Belgom i Holendrom (co jest dziwne uwzględniając, fakt że choćby ze względu na obecność Komisji Europejskiej mieszka tu mnóstwo innych nacji) a ja muszę uzasadnić w liście do ambasadora, czemu występuję o wizę w Brukseli. Z tego co się zorientowałem ambasada dyskretnie sprawdza czym zajmuje się zainteresowany. Ja musiałem w liście do ambasadora oświadczyć, że nie zajmuję się działalnością polityczną ani dziennikarstwem, to samo oświadczenie także jest na wniosku wizowym.

Na szczęście przez ostatni tydzień usunąłem część informacji o sobie z Google. Przedtem na pierwszej stronie w wynikach wychodziły moję zdjęcia z linkiem do stron byłego pracodawcy a dziś już jestem bardziej anonimowy. Poprosiłem webmastera aby usunął mój profil.

Decyzja o wizie będzie w połowie listopada a ja mam kilka dni aby powoli nacieszyć się Brukselą. Podoba mi się tutaj, klimat jest łagodny, Belgowie doprowadzili do mistrzostwa korzystanie z przyjemności życia a obecność Komisji daje miastu kosmopolityczny i wielojęzyczny smaczek. Bawiłem się nawet myślą aby zamieszkać tutaj po powrocie z Azji. Ale po co coś planować.

Kolejny punkt programu, czyli poważna rozmowa z Maćkiem o życiu też już za mną. Z tym rozwodem na głowie, dzieciakami i perspektywą wygaśnięcia kontraktu za parę miesięcy nie jest szczęśliwy. Koncentruje się na stronie praktycznej życia - podziale opieki, załatwieniu samochodu, przeprowadzce - a nie na tym aby oderwać się i zyskać dystans, pomyśleć o sobie. Może musi upłynąć więcej czasu aby wyciągnął jakieś wnioski?