niedziela, 23 października 2011

Lekarstwa i lektury

Byłem wczoraj u lekarza medycyny tropikalnej. Bardzo miły młody człowiek, wizyta trwała ponad godzinę podczas której wypytał mnie dokąd jadę, przedstawił dokładnie różne opcje a ja podjąłem decyzję.

Malaria – przy tak długim wyjeździe branie proszków przeciw malarii jest kłopotliwe i albo drogie albo obciążające organizm - zatem przede wszystkim profilaktyka – moskitiera nasączona odpowiednim środkiem, długie rękawy, środki odstraszające komary. Gdybym stwierdził u siebie objawy będę miał Malarone, ewentualnie w szpitalu szybko mnie zdiagnozują.

Dostałem środki na biegunkę podróżnych, pewnie prędzej czy później mnie to czeka. Trzeba uważać co się je, myć ręce, wodę pić tylko z zamkniętych butelek. Po pewnym czasie przyzwyczaję się do lokalnych bakterii. Jeszcze parę szczepionek – żółtaczka A (na B mam odporność od zawsze), tężec, błonica, polio, dur brzuszny – i to wszystko co może dla mnie zrobić medycyna.

Lekarz ze specjalizacji jest reumatologiem więc poradził mi abym wyrzucił do kosza milurit, który zapisał urolog nie potrafiąc wiosną zdiagnozować raka. Jego zdaniem bez historii dny moczanowej i precyzyjnie dobranej dawki branie miluritu nie ma sensu i jest niezgodne ze standardami. A poza tym rak mógł zaburzać przemianę materii i teraz zupełnie mi to nie jest potrzebne.  Jeden kłopot z głowy zatem, mniej tabletek do noszenia.

Tak przy okazji opowiedziałem mu w zarysie ciąg wydarzeń, który doprowadził mnie do decyzji o wyjeździe.  I pan doktor, który codziennie szczepi podróżników albo leczy ich po powrocie powiedział: – Ciekawa ta Pańska historia, rzadko kto podróżuje z takiego powodu.

Siedzę w domu, nie poszedłem na spacer do lasu bo po szczepionkach mam mieć bóle mięśni. Nudzę się trochę. Przyzwyczaiłem się do domu w którym ciągle coś się dzieje – psy, córki J., ich koleżanki i narzeczeni, sama J. Co prawda nie mieszkamy razem już pięć miesięcy ale w tym okresie dużo się działo, źle się czułem, chorowałem, byłem skoncentrowany na własnych sprawach, podróżowałem. A teraz jakoś siedzenie samemu mi nie pasuje, chciałbym wyjść do ludzi. Wczoraj byłem na Warszawa Powiśle ale nie ma tam już leżaczków a nawet w słońcu siedzenie i czytanie książki na zewnątrz nie należy do przyjemności.

Mam duże i wygodne dla mnie mieszkanie a za chwilę będzie mi brakowało własnej kuchni, własnej kanapy, własnego łóżka i garderoby pełnej ubrań na każdą okazję. Poza tym mam całą masę rzeczy do zrobienia przed wyjazdem, przede wszystkim powinienem dużo przeczytać. Więc czytam ale skaczę od jednej książki do drugiej.

Belg nie psuje sobie nastroju pytaniami o coś czego nie ma, czego nie widzi. Jego psychika nie wyprzedza zdarzeń, po co? Zajmuje się problemem dopiero wówczas, kiedy ten się naprawdę pojawi.

To cytat z książki “Belgijska melancholia. Belgia dla nieprzekonanych” Marka Orzechowskiego. Podoba mi się ta filozofia, więc chyba będę musiał odwiedzić Belgię.

Odkryłem ze zdumieniem czytając “The culture of India” , że buddyzm przywędrował tu dopiero w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Owszem, Budda urodził się w Indiach i tutaj buddyzm rozkwitał ale w XII w., po inwazji muzułmańskiej, zniszczeniu świątyń i klasztorów zaczął chylić się ku upadkowi i w XIX w. był praktycznie martwą religią. Spis powszechny w 1950 r. wykazał 200 tys. buddystów w całych Indiach. Renesans nastąpił chwilę później w związku z napływem uchodźców z zajętego przez Chiny Tybetu. W 1956 roku, w 2,5 tysiąca lat po urodzeniu Buddy hinduski polityk, jeden z twórców konstytucji Indii Bhimrao Ramji Ambedkar doprowadził do konwersji na buddyzm pariasów, gdyż hinduizm konserwował podział kastowy. A zatem buddyzm z Indiach to zupełnie świeża sprawa.

Pogrzebałem też w Przytulisku książek na Solcu i za trzy złote kupiłem “Córkę jego ekscelencji” Moniki Warneńskiej, której to książki szukałem od dawna. Niektóre fragmenty śmieszą

Dziewczęta śpiewają chórem jedną z dobrze mi znanych partyzanckich piosenek. Potem wszyscy z łopatami i miotłami ruszają do ochotniczej pracy przy porządkowaniu ulic i usuwaniu śladów wojny.

ale szukałem innego spojrzenia na Wietnam niż optyka Lonely Planet i filmów typu Czas Apokalipsy. W “Córce jego ekscelencji” mamy widziane z bliska, z reporterskiego dżipa podążającego za frontem obrazy Wietnamu w 1975 r., marszu i zdobycia Sajgonu, losów zwykłych ludzi w ogarniętym wojną kraju.