piątek, 4 listopada 2011

Foret de Soignes

Dziś zebrałem się rano i zamiast biegać wsiadłem na rower. Po wczorajszych deszczach ani śladu, bezchmurne niebo i słońce aż zachęca aby rozebrać się do t-shirta, więc tak zrobiłem. Już wczoraj było za ciepło na bluzę i kurtkę równocześnie, dziś wystarczała sama bluza ale gdy siedziałem w słońcu i ona zrobiła się niepotrzebna. Pomyśleć, źe mamy listopad.

Zamiast kierować się w stronę centrum, muzeów, knajp i sklepów pojechałem Avenue de Tervueren, minąłem Parc de Woluwe i zanurzyłem się w lesie Foret de Soignes. Wielki kawał lasu ciągnącego się na południe od Brukseli.

Było słonecznie, złotolistnie i pusto. Piękny las, wysoki, obsypany suchymi, kolorowymi liśćmi. Jest bardzo leśnie ale ścieżki są wyłożone brukiem lub co najmniej utwardzone tłuczniem, widocznie po to aby powozy, które tu kiedyś jeździły nie grzęzły w błocie. Powozów nie widziałem tylko biegaczy, spacerowiczów oraz parę jadącą konno.

Dobrze mi się jeździło, nie czułem zmęczenia, zrobiłem kilkanaście kilometrów. Najgorzej z górki bo maćkowy rower to solidny góral ale nie działają w nim hamulce a górek jest tu sporo.


Wróciłem przez centrum sportowe (to samo do którego odwoziliśmy Filipa na aikido), gdzie wypiłem kawę, potem wstąpiłem do Cook & Book - restauracji i księgarni na terenie lokalnego ośrodka kultury. Zjadłem ugotowane na parze cukinię z bakłażanem i pomidorem, podane z pastą z soczewicy, peccorino oraz oliwą i posypaną rukolą i selerem naciowym. Bardzo ciekawe i smaczne.

Na koniec powłóczyłem się po galerii handlowej, powalczyłem z pokusami oraz kupiłem dwa kilo mouli na kolację, więc będą dziś moule z patatami. I pojechałem drzemać na kanapie pod kocem. Jakże przyjemnie się tu spędza czas nic nie robiąc.

A jutro jedziem w Ardeny zabrać dzieci z kolonii.