czwartek, 29 grudnia 2011

Oksana

Dotarliśmy do Benareszu w środku nocy, bardzo zimnej nocy, o wiele zbyt zimnej aby przesiedzieć do świtu przy herbatce na ulicy i za dnia poszukać hotelu. Oczywiście zaraz znalazł się przyjazny kierowca motorykszy (tuk-tuka), który za pięćdziesiąt rupii obiecał poszukać z nami hotelu aż do skutku.

Pierwszy hotel był fajny ale zbyt drogi na nasze kryteria a obudzony recepcjonista nie wykazał się elastycznością. Kazaliśmy się wieść do guesthouse, do miejsca, gdzie jest wiele hoteli turystycznych. Zimna mgła sprawiała, że szczękaliśmy zębami, gdy rozpędzona ryksza leciała przez wymarłe ulice miasta. Wreszcie zatrzymała się, w jakimś brudnym zaułku.

Remek poszedł obejrzeć hotel a ja zostałem z bagażami. W naszym zaułku stała jeszcze jedna ryksza, koło której krzątał się kierowca i dwie okutane postaci. Nagle usłyszałem zdanie, wypowiedziane damskim głosem ze wschodnim akcentem:

- You have to take us to the clean hotel not something like this.

Ryksza odjechała a z budynku wyszedł Remek i zaspany, brzuchaty Hindus w kalesonach.

- Straszny syf tutaj, nic nie ma, jedziemy.

Kolejny guesthouse i znowu Remek znika w środku. Po chwili wraca z rezygnacją.

- Też straszny syf ale jest ciepła woda. Przynajmniej prześpijmy do rana za trzysta rupii, potem coś poszukamy.

Wilgotna, nora z liszajami na ścianach, w której mieszczą się dwie prycze i nic więcej. Pachnie chłodem i wilgocią. Gdy rozkładamy śpiwory na ulicy staje inna ryksza i jakaś okutana postać idzie po schodach na górę obejrzeć pokój.

- Priwiet - rzuca do nas.

- Priwiet, odkuda prijechali? - odpowiada Remek.

* * *

Spaliśmy do dziesiątęj odsypiając podróż autobusem. Mogliśmy zebrać się rano i poszukać innego hotelu ale czy znajdziemy coś lepszego? Hotelarz zaprosił nas na taras na dachu na śniadanie, zamówiliśmy jajka i herbatę i postanowiliśmy, że zostaniemy.

Gdy siedzimy nad jajkami na taras wchodzą dwie dziewczyny - Oksana i Lena. Od razu przeszliśmy na rosyjski i śniadanie przeciągnęło się nam do trzech godzin.

Oksana i Lena są Ukrainkami z Kijowa. Oksana pracuje w finansach a w wolnych chwilach często podróżuje po Azji.  W tym roku była już w Tajlandii, we wrześniu na trekkingu w Nepalu a teraz podróżuje po Indiach. 

Remek jest zachwycony, bo nie jest już skazany tylko na moje towarzystwo i może sobie porozmawiać po rosyjsku o podróżach. Wypytuje Oksanę ze szczegółami o jej trekking koło Mont Everestu i sam opowiada o swoich przygodach, porównują wrażenia z Kambodży i Tajlandii. Zamawiamy wspólnie łódź na wieczór, aby oglądać palenie zwłok w ghatach, bierzemy razem tuk-tuka aby zwiedzić miasto.

Przez Oksanę Remek zupełnie stracił głowę, przestał liczyć pieniądze i daje się nabierać na najprostsze numery miejscowych naganiaczy. Zapłaciliśmy kosmiczne 400 rupii za kilka godzin obwożenia tuk-tukiem po mieście, wynajęliśmy łódź za pośrednictwem hotelu choć nad rzeką można dostać lepszą cenę.

- To tylko parę dolarów - mówi Remek zajęty rozmową z Oksaną. Opowiada jej właśnie - o czym nigdy nie słyszałem -  jak na studiach wziął półroczną dziekankę aby powłóczyć sié samemu po Chinach. Biały, niezależny turysta w Chinach, w połowie lat osiemdziesiątych to był wyczyn, przy którym dzisiejsze Indie są jak Szwajcaria. O bakpakerach, którzy tego dokonali do dzisiaj krążą legendy. Oksana słucha z zachwytem.

Choć po Benareszu zamierzaliśmy jechać prosto na Goa, ku słońcu zmieniliśmy plany i kupiliśmy wspólnie cztery bilety kolejowe do Khajuraho, świątynii Kama Sutry.

O zachodzie słońca płyniemy łodzią po rzece oglądając palenie zwłok. To naprawdę ciekawe, nie tak jak na filmie ale jednak naprawdę poruszające, na brzegu naprawdę płoną zwłoki. Największe wrażenie robi na mnie łódź z kilkoma osobami, która wypływa na środek i wrzuca do wody mały, biały pakunek. Zwłok dzieci się nie pali. Mamy fajnego przewodnika, który naprawdę stara się nam opowiedzieć i pokazać co tu się dzieje. Tylko czemu, nikt poza mną go nie słucha?

Po wycieczce łodzią ruszyliśmy do miasta na kolację. Hotelarz dyskretnie nas ostrzegł, żebyśmy uważali, upewnił się, że mamy przy sobie wizytówki z adresem hotelu. 

Weszliśmy na wielki bazar, jakim są ulice Benareszu. Wszystkiego jest tu za dużo - ludzi, straganów, hałasu, smrodu, pyłu i śmieci. Włóczyliśmy się tak bez celu, gdy nagle Oksana wyłoniła się z jakiegoś straganu w towarzystwie młodego Hindusa pokazując nam abyśmy szli za nią. I posłusznie poszliśmy, najpierw Remek a potem, ja z Leną.

Trwało to chwilę, coraz bardziej zagłębialiśmy się w wąskie zaułki odchodząc od głównej drogi. Nasz przewodnik mówił do Oksany, że coś nam pokaże, że to już za chwilę. I tak szliśmy potulnie, jak zaczarowani.

W końcu zdecydowałem się przerwać tę zabawę.

- Remek, do cholery to nie jest ani bezpieczne ani zabawne.

- To my nie idziemy do restauracji z kominkiem? - obudził się Remek.

- Jakiej restauracji, on ją ciągnie aby pokazać palenie nad rzeką ale o tej porze nic tam już nie ma. Poza tym nie idziemy w kierunku rzeki.

Po rosyjsku i angielsku zacząłem tłumaczyć dziewczynom co się zaraz może stać. Odwróciliśmy się na pięcie i zaczęliśmy wysupływać się z pustych zaułków w kierunku tętniących życiem uliczek.

Reszta wieczoru upłynęła bardzo przyjemnie. Śmieliśmy się z Oksany, że dała się tak zahipnotyzować. Zaimponowaliśmy dziewczynom przysiadając w losowej ulicznej jadłodajni i zamawiając placki z curry. Potem zjedliśmy jogurt i słodycze u ulicznego sprzedawcy. Wszystko było piekielnie tanie, bardzo smaczne i tak niehigieniczne, że lepiej o tym nie myśleć. Na koniec Remek popisywał się swoimi umiejętnościami zbijania ceny u kierowców tuk-tuków.