piątek, 6 stycznia 2012

Goa

Rok temu wykonywałem takie ćwiczenie - próbowałem przywołać przed oczami obraz samego siebie za rok. Zamykałem oczy i wyobrażałem sobie błękitne, spokojne morze, bezchmurne niebo, stojącą na stoliku filiżankę espresso. Siedzę spokojny, zrelaksowany patrząc na morze i co pewien czas spoglądając na ekran laptopa stojącego na stoliku.

Nie ma espresso, jest kawa z mlekiem. Zamiast laptopa mam przed sobą iPada. Błękitne morze nie jest Morzem Śródziemnym gdzieś w Maladze, czy Taorminie tylko Morzem Arabskim. Temperatura zamiast 18 stopni wynosi na razie około 27 stopni. Pomijając te nieistotne szczegóły jest właśnie tak, jak sobie wyobrażałem. Nawet dużo lepiej.

* * *

Palolem Beach na Goa, gdzie się zatrzymaliśmy to bardzo spokojne miejsce. Nie jesteśmy tutaj w Indiach, nie ma śmieci, nie ma żebraków, hałasu i smrodu. Nikt nie zaczepa co chwilę, nie łapie za rękę, nie usiłuje sprzedać czegoś, czego zupełnie nie potrzebujesz.

Są za to palmy i szeroka plaża, mikroskopijne chatki z trzciny i rzędy beach barów. Atmosfera jest bardzo zrelaksowana. Szeroka plaża jest stosunkowo pusta, nie ma tu żadnych dużych hoteli, hałaśliwych dyskotek, tłumów. Muzyka w barach gra ale nie na cały regulator a na tyle dyskretnie aby nie zagłuszać muzyki z sąsiedniego baru.

Turyści nie przybywają wielkimi, zorganizowanymi stadami ale w małych grupkach po dwie, cztery osoby, czasem samotnie. Nie są to wyłącznie bakpakerzy, widać też walizki na kółkach. Wynajmują domek i znajdują swój bar. Jest ich tu na tyle niedużo, że po dwóch dniach kojarzymy większość ludzi z naszej części plaży.

Całe życie toczy się tu wokół plaży, poza nią jest tylko jedna uliczka i kilka sklepików. A na plaży są wyłącznie beach bary, kilka łodzi i kajaki.

Nasz bar nazywa się Royal Touch i oferuje wszystko co trzeba - kuchnię indyjską, izraelską, włoską pizzę z pieca, anglosaskie śniadania, soki ze świeżych owoców, lassi, fotele z widokiem na morze, kilkanaście leżaków i parasole, grilla i ognisko w nocy. Klienci, to głównie mieszkańcy domków znajdujących się za barem - para Brazylijczyków, Amerykanie, Anglicy, Rosjanie w średnim wieku, dwie Koreanki, śliczne jak laleczki. Większość trzyma się tego miejsca bo w pozostałych jest mniej więcej tak samo.

Rano, gdy plaża a jest jeszcze pusta część ludzi uprawia jogging lub jogę. Potem obsługa sprząta, rozstawia leżaki i serwuje śniadania. Turyści powoli wynurzają się z domków zajmując leżaki i stoliki.

Dzień upływa między nagrzanym od słońca leżakiem, ocienionym stolikiem w barze a spokojnie falującym morzem. Ludzie grają w krykieta lub frisby, skaczą w falach, czytają książki elektroniczne lub papierowe, bawią się iPhone'ami, słuchają muzyki.

Wiatr od morza sprawia, że palące słońce jest do wytrzymania. Wszędzie widać wystawione do słońca ciała - młode i stare, szczupłe i z fałdami tłuszczu, ozdobione kolczykami lub zeszpecone tatuażami. Nierealnie wielkie piersi Amerykanek, tłuste uda Angielek, sztuczne, sprężyste piersi dziewczyny z Brazylii.

Gdy słońce zaczyna zachodzić jest czas na jogging i spacery wzdłuż plaży oraz zakupy na niewielkim deptaku. Beach bary zbierają leżaki, rozstawiają na plaży stoliki i stoiska ze świeżą rybą lub homarami. Można wybrać, wynegocjować cenę i zostać na wieczór.

Wybieramy wielkiego tuńczyka na dwóch i siadamy w naszym barze. Stoliki ustawione są w kręgu wokół małego ogniska, zamiast muzyki z głośnika trzech Amerykanów gra na gitarach akustycznych a inni goście biją im brawo. Nad palmami wysoko świeci księżyc, koło nas siedzą dwie śliczne Koreanki a z drugiej strony grają w karty dwie dziewczyny ze Stanów. Jutro czeka nas kolejny dzień na plaży, a potem jeszcze jeden.