czwartek, 19 stycznia 2012

Khao San Road

Bangkok. Czuję się, jak amerykańscy żołnierze czterdzieści lat temu na przepustce z Wietnamu. Po doświadczeniach Indii mamy porządny hotel i wszystko co można kupić za pieniądze. I dwa dni aby z tego skorzystać przed kolejnym skokiem w wielką niewiadomą.

Bierzemy prysznic dziesięć razy dziennie. Gorący prysznic w wyłożonej białymi kafelkami łazience. Mamy biały sedes na którym można usiąść. Papier toaletowy. Jedyną pamiątką po Indiach jest nasze mydło o zapachu pasty do butów.

Oddaliśmy ubrania do pralni. Do prawdziwej pralni z pralkami automatycznymi i czystą wodą a nie do walenia mokrymi ubraniami o kamienie na brzegu jakiegoś lokalnego ścieku i prasowania żeliwnym żelazkiem na węgiel.

Samo Khao San Road wieczorem to jak jeden wielki klub z licznymi dancefloorami, barami, ulicznym żarciem i możliwością robienia zakupów jednocześnie. Tłumy ludzi, głośna muzyka, światła, neony, lasery, alkohol. Wszyscy lekko ubrani, rozbawieni, na wakacjach. 

Po początkowym zachłyśnięciu zacząłem trochę tęsknić za Indiami, choćby za Sudder Street w Kalkucie. Pierwszy wieczór spędzamy samotni w wielkim, imprezującym tłumie. Po Indiach podróżują wybrani, getta turystyczne w Indiach są niewielkie, drugiego dnia poznajesz ludzi na ulicy, trzeciego zawierasz przyjaźnie. Wymieniasz opowieści, jak historie wojenne. Khao San Road to wielkie Krupówki, każdy może za kilkaset dolarów znaleźć się tutaj aby poimprezować. Łatwiej spotkać ciekawych ludzi w kawiarni lub bibliotece niż w głośnym, zatłoczonym klubie.

Łopatki wentylatora wirują, jak w Czasie Apokalipsy i czuję, że też wolę misję niż to komercyjne miasteczko.

Aby uciec od parnego zaduchu postanowiliśmy po południu przejechać się tramwajem wodnym do samego końca. Wysiedliśmy na ostatnim przystanku.

- Ja tu byłem, tu nic nie ma - mówi Remek - Kupuj bilety z powrotem.

Podszedłem do kasy i zacząłem dopytywać się o bilety na białą linię, która staje na wszystkich rzecznych przystankach. Normalnie turystów pakują do innych linii, które stają tylko na wybranych. W tym momencie usłyszałem za plecami:

- A skolko stojat eti biliety?

Obróciłem się. Głos należał do bardzo ładnej blondynki średniego wzrostu.

- Tritcat baht.

- A skolko eta?

- Adin baks.

Swietłana razem z siostrą Nadią - równie ładną ale o ciemniejszych włosach - dziś rano wylądowały w Bangkoku. Przyleciały na miesiąc prosto znad Morza Azowskiego, gdzie temperatury oscylują aktualnie około minus trzydziestu. Obaj z Remkiem w pełni popieramy tę decyzję, szczególnie że dziewczyny są bardzo fajne i chętne do zawarcia znajomości. W dodatku nie wyglądają jak bakpakerki ale jak prawdziwe kobiety, od widoku których zdążyłem się odzwyczaić  - makijaż, markowe okulary, buty zamiast sandałów, spódnice zamiast szortów. Nawet nie mieszkają na Khao San Road tylko w prawdziwym hotelu.

Tu należy się pewne wyjaśnienie. Remek jest osobą znacznie bardziej ode mnie rozmowną i nastawioną na kontakty z ludźmi, męczy się jeśli ma tylko mnie za towarzystwo. Jeśli jednak zawieramy znajomość z turystkami, które mówią po angielsku to konwersjację muszę podtrzymywać ja, gdyż Remek mówi bardzo słabo. Natomiast z Rosjankami zachowana jest odpowiednia dynamika, Remek mówi dużo i płynnie a ja prawie wszystko rozumiem i mogę się też, choć z pewnym trudem włączać do rozmowy. Zatem młode, ładne Rosjanki są dla nas wymarzonym towarzystwem na wieczór.

- A wy kto po profesji? - pada w pewnej chwili pytanie. Bardzo dobre pytanie.

- My po profesji turisty, putieszestwujem uże miesijac a szcziast ujezżajem na wtoroj miesijac w Birmu - odpowiadam, pół żartem

- A eto kak? - dziwią się dziewczyny.

- No u nas jest i wremia i jest diengi - wyjaśnia Remek.

I tak sobie jedziemy z dziewczynami oglądając Bangkok od strony rzeki i oczywiście wisi w powietrzu pytanie co dalej. Namawiamy dziewczyny aby poszły z nami na Khao San Road.

- My chotieiły w kakoj to kłub papast wieczerom - mówi Saietłana.

- Khao San eto takoj adin balszoj kłub - zachęcam.

Tak więc kolejnego wieczora w Bangkoku nie musieliśmy spędzać samotnie. Bawiliśmy się z dziewczynami do drugiej w nocy a potem poszliśmy oglądać mecz Realu z Barceloną - 2:1.