czwartek, 1 marca 2012

Cameron Highlands

Odkąd wjechaliśmy do Malezji budzą mnie koszmary senne. Choć wcześniej, na Koh Tao chyba też. Śni mi się moje poprzednie życie i budzę się z uczuciem rozpaczy.

Zaczęło się na Langkawi, gdzie skądinąd były idealne warunki do spania - dobra klimatyzacja, ciemny pokój, deszcz za oknem. W Penangu wziąłem proszki, nawet nie w tym celu aby odpędzić koszmary po prostu chciałem się wyspać co jest trudne, gdy klimatryzacja huczy a śpi się we dwóch na jednym łóżku. Był jednak upał a jedyny pokój z klimatyzacją miał podwójne łóżko.

Proszki nie są nasenne tylko przeciwdepresyjne i przeciwlękowe z lekką komponentą nasenną. Mogę brać jedną trzecią lub dwie trzecie pastylki kiedy tylko chcę. Ale nie mam już ich dużo, nie starczy mi na cztery miesiące. A gdy wczoraj, w Cameron Highlands nie wziąłem proszka na noc koszmary powróciły.

Wstaję rano, biegam albo ćwiczę, spisuję co ma zrobić i postanawiam sobie, że to będzie udany dzień. Ale jakoś koszmary nie chcą mnie opuścić i mam taki sobie nastrój. Głowa mnie boli od tych zmian ciśnienia. A przecież powinno być mi dobrze tu w Malezji - słonecznie, tropikalnie, egzotycznie, beztrosko.

Ładnie jest tu w Cameron Highlands. Uciekliśmy od uapłu w góry i faktycznie jest chłodno w nocy i bardzo przyjemnie w dzień. Temperatura nie spada tutaj nigdy poniżej 10 stopni ani nie wzrasta powyżej 26 za to codziennie pada. Pora roku jest tu zatem jedna, zawsze wczesna wiosna i teren ten służy do uprawy wszelakich warzyw, owoców oraz herbaty. Zbiory herbaty są tutaj co trzy tygodnie a zatem na okrągło.

Zwiedzaliśmy plantację herbaty i stromne wzgórza pokryte zielonymi krzakami wyglądają nierealne, całkiem jak krajobraz z Hobbita. Pięknie tutaj. Gdy wyjdzie słońce niebo wygląda, jak we Włoszech.

Chciałem jechać na Perhentian Islands ale odpisali mi z ośrodka nurkowego, że pada i jest duża fala. Sezon dopiero się zaczyna i bezpieczniej będzie przyjechać za tydzień. Nie ma wyjścia zatem, wracamy na niziny i jedziemy do Kuala Lumpur. Gra Radwańska i Remek chce wybrać się na mecz.

W naszym schronisku (bo to bardziej schronisko w górach niż guesthouse) poznaliśmy dwie fajne Rosjanki, Daszę i Saszę, które podróżują od siedmiu miesięcy i przeżyły mnóstwo przygód. Miła odmiana. Ulewa mi się już od słuchania bogatych dzieciaków z Zachodu, którym wydaje się że mają ciekawe życie bo podróżują kilka miesięcy po świecie.

Oczywiście większość z nich to dobre dzieci, które za pieniądze rodziców zaliczają pilnie wszystko to co zaleca im Lonely Planet. Ale to jakaś inna rasa ludzi jednak. Wczoraj podsłuchałem rozmowę młodej Kanadyjki ze starszym Amerykaninem, który powiadał cuda o podróży koleją transsyberyjską. Widział tam celników, przemytników i Rosjanina z zębami ze stali. A dziewczyna pytała z wypiekami, czy z okien pociągu widać ślady gułagów.

Otóż Dasza i Sasza przejechały autostopem z Moskwy do Władywostoku co było tylko początkiem ich pełnej przygód podróży. Bo na przykład dwa tygodnie w Wietnamie spędziły bez pieniędzy (rosyjskie karty tam nie działały), śpiąc na ulicy i jedząc banany co nie zraziło ich do dalszej podróży.

Z innych ciekawostek zagaiła z nami rozmowę Malajka, która dobrze mówiła po rosyjsku. Skończyła medycynę w Moskwie a w Cameron Highlands jest z mężem, także lekarzem, na kilkudniowym wypadzie z Kuala Lumpur. Bradzo miło się rozmawiało.