wtorek, 6 marca 2012

Chmury

Wczoraj słońce nie wyjrzało nawet przez chwilę, kryło się za grubymi, szarymi chmurami. Pierwszy taki dzień od - od Nowego Roku w Khajuraho, w Indiach. Dziś słońce wyglądało przez chwilę ale raczej nadal jest szaro, wiszą chmury więc pewnie będzie padać. Oczywiście jest wilgotno i gorąco, znacznie ponad trzydzieści stopni i wystarczy chwila aby pokryć się potem, jednak bez palącego słońca jest trochę lżej.

Szarą aurę bez słońca wykorzystaliśmy na przemieszczenie się z KL do Melaki. Było to tak łatwe, szczególnie jeśli ma się w pamięci gehennę podróżowania po Indiach. Parę kroków z hotelu do nadziemniej kolejki, jeden przystanek w mocno klimatyzowanym wagonie, przesiadka na ekspresową kolejkę jadącą na lotnisko, kolejny przystanek i jesteś na terminalu autobusowym.

Nazwanie tego zwykłym dworcem autobusowym byłoby obelgą bo terminal z którego odjeżdżają autobusy na południe wygląda lepiej niż Terminal 1 na Okęciu. Gdyby jakiś Malaj odwiedził Warszawę Zachodnią byłby przekonany, że Polsce znacznie bliżej jest do trzeciego świata i Indii, niż do Malezji.

Do Melaki było kilka autobusów, różnych linii co pół godziny ale w przeciwieństwie do innych krajów Azji sprzedaż biletów jest skomputeryzowana i scentralizowana w kilku okienkach. Czy muszę dodawać, że kasjerki mówią dobrze po angielsku, są miłe i pomagają w dokonaniu wyboru? Autobus miał tak szerokie fotele, że mieścił tylko trzy rzędy siedzeń - jeden po jednej a dwa a po drugiej stronie. I mnóstwo miejsca na nogi.

Po dwóch godzinach jazdy autostradą wysiedliśmy na trochę bardziej azjatyckim dworcu Melaca Sentral, skąd za złotówkę zabrał nas miejski autobus do centrum. Znaleźliśmy hotel w dzielnicy malajskiej, bo chinatown już mi się znudziły.

Melaka mi się spodobała. Widok ze wzgórza na na miasto i cieśninę Melaka, senne koty, kolorowe chinatown, mnóstwo muzeów, kawiarnie nad rzeką, stada jaskółek latających, jak szalone i bajecznie kolorowe ryksze. Zamiast na jedną noc postanowiłem zostać na dłużej. KL ze swoimi skytrainami, wieżowcami i wielopasmowymi ulicami i tłumami było przytłaczające a Melaka ma klimat i właściwy rozmiar.

* * *

Niedziela w KL była jakimś dniem porażek. Rano mieliśmy iść na wzgórze parkowe i do muzeum sztuki islamu ale w jakiś tajemniczy sposób zgubiliśmy się. W KL nie jest to trudne bo żadna ulica nie idzie na wprost tylko zakręca w lewo i prawo. Trzymanie się nadziemnej kolejki lub rzeki też niewiele dało, bo szybko betonowe słupy kolejki mylą się z biegnącymi górą drogami.

W każdym razie po godzinie marszu w palący słońcu znaleźliśmy park na wzgórzu ale zaskoczyło nas, że jest całkiem pusty. W końcu była niedziela. Po krótkim zwiedzaniu okazało się, że jest to założenie parkowe, jeszcze nie dokończone - drzewka były niedawno posadzone i jeszcze z tabliczkami, instalacje nie do końca wkopane w ziemię. Nie był to nasz park z ptaszrniami i innymi atrakcjami oraz w pobliżu muzeum.

Kolejna godzina marszu w słońcu i gdy zapytaliśmy o drogę (pieszych w tej dzielnicy nie ma na ulicy, wszyscy jeżdżą klimatyzowanymi samochodami, nawet skuterów tu mało, dopadłem kogoś, jak wysiadał z zaparkowanego samochodu pod centrum handlowym) okazało się, że jesteśmy w innej części miasta. Byliśmy zbyt zmęczeni aby dalej walczyć uciekliśmy do klimatyzowanej galerii handlowej.

W galerii jest przyjemnie bo jest chłodno, można kupić wodę i owoce i odpocząć. Ale głupio siedzieć na ławce pijąc wodę, więc snujemy się oglądając sklepy. Z jednej strony to idiotyczne zajęcie, bo po klimatyzowanych sklepach można chodzić wszędzie, nie trzeba jechać w tropiki. Z drugiej nie da się ciągle biegać po mieście, w tym upale. O ile dobrze liczę było to moja siódma galeria handlowa w Kuala Lumpur - każda była znacznie większa od Arkadii.

Szkoda tego muzeum sztuki islamu, miałem wielką ochotę je zobaczyć ale nie miałem już siły. Postanowiliśmy jednak, że przejedziemy się kolejką ze stacji obok galerii aby zobaczyć trochę miasto. To też nie była udana eskapada. Bilet był tani ale nie była to linia skytrainu tylko takiej kolejki podmiejskiej. Najpierw długo czekaliśmy, potem jechaliśmy w tłoku w starych, słabo klimatyzowanych wagonach a najgorsze, że za oknami nie było nic ciekawego. Najpierw nasyp kolejowy a potem jakieś zakłady i przedmieścia.

Na dodatek mój wirus jakoś się rozszalał, czułem uszy, gorączkę i ogólnie byłem słaby. W tym klimacie nie można wydrowieć, co chwila oscylujesz między upałem a lodowatym chłodem. Nawet klimatyzację w hotelu trudno uregulować - 27 st. i dwa obroty wentylatora powoduje, że marznę a 28 st. i jedynka, że jest duszno. A temperatura w kolejce, autobusie, galerii handlowej jest już zupełnie poza kontrolą.

Nie opisuję tego aby narzekać - i tak bawiliśmy się dobrze - ale po to aby pamiętać, że zdarzają się mniej udane dni. A duże miasta są męczące. Nim odwiedzę Singapur czas dostać się na jakąś plażę i odpocząć.

Miałem zamiar udać się na wyspy już parę dni temu ale przestało mi się spieszyć. Z nurkowania z tym wirusem raczej nic nie będzie a ile można leżeć na plaży? A poza tym, której plaży? Bliżej jest wyspa Tioman ale ciekawsze są Perhentiany. Tylko Perhentiany są daleko, prawie pod granicą Tajlandii. Ale podróżowanie po Malezji jest takie łatwe. Na razie zostaję w Melace.

* * *

Nim skończyłem pisać rozpadało się tropikalnie. Ale to nic, to tylko deszcz w tropikach, posiedzę kolejną godzinę na zadaszonej werandzie pijąc kawę, patrząc na deszcz i czytając. A potem znowu będzie upalnie i duszno.