poniedziałek, 12 marca 2012

Tioman IV - deszcz

Cały wczorajszy dzień zbierało się na deszcz, chmury były niżej niż przedwczoraj, mniej różnorodne a ich pokrywa bardziej równomierna. Nie przeszkodziło to kąpać się w morzu i opalać na plaży, gdy słońce prześwitywało.

Padać zaczęło podczas kolacji i od razu widać było, że nie będzie to chwilowy deszczyk ale coś bardziej równomiernego. Na razie tylko kropiło, bez problemu wróciłem z restauracji do bungalowu. Padać zaczęło w nocy a nad ranem deszcz zamienił się w ulewę. Pada tak, jakby to były jakieś zawody na najsilniejszy deszcz tropikalny, co chwilą zbiera siły i pada jeszcze intensywniej. Nad ranem parę razy zagrzmiało.

Już od dawna nie jestem w klimacie subtropikalnym (pora sucha i deszczowa) tylko w tropikalnym (pada cały rok choć są miesiące, gdy pada więcej). W dodatku w Malezji suchsza jest część zachodnia, gdzie są drogi i główne miasta. Tam pada mniej bo od wilgotnego powietrza znad Morza Południow-Chińskiego chroni szerokość Półwyspu Malezyjskiego i góry.

Jestem uwięziony w bungalowie, zastanawiam się czy będzie czynna rodzinna restauracyjka w naszej grupce domków. Oczywiście nie biegałem nad ranem, tylko pospałem do wpół do dziewiątej.

Ale prawdę mówiąc nie martwi mnie to, że pada. Mam książki na iPadzie, jest ciepło, nie leci na głowę. Deszcz kiedyś minie. A póki co mogę czytać albo po prostu leżeć i patrzeć, jak pada.

* * *

Przestało lać a zaczęło padać i kropić. Przedostałem się do restauracyjki (to jakieś piętnaście metrów) i zjadłem śniadanie - dwie malajskie kawy, owsianka z bananami i jajka na twardo. Nadal jest szaro, chmury powoli się podnoszą ale potem znowu zaczyna padać. Małpy - głodne i niezrażone deszczem buszują po palmach rosnących nad samym morzem.

Przy śniadaniu pożegnałem się z Krzysztofem, który leci o jedenastej do Singapuru. Na Tioman jest maleńkie polowe lotnisko i atrakcją naszej plaży po południu jest obserwowanie podejść do lądowania. Wczoraj pilot zrobił kilka nieudanych podejść a potem z piętnaście okrążeń nad morzem. Wszyscy myśleli, że zrezygnował ale w końcu nadleciał nad pas i wylądował za wzgórzem. Gdy samolot już wyląduje pozostaje tylko obserwować zachód słońca i czekać na otwarcie knajp o siódmej na kolację.

W ogóle wyludniło się. Część osób odsiedziała swoje i jedzie dalej, część uznała że szkoda tracić wakacji i lepiej zwiedzić coś na lądzie. W każdym razie zmoczone grupki z plecakiami w przeciwdeszczowych pokrowcach defilują w kierunku przystani.

* * *

Ulewa się skończyła ale deszcz nadal raz pada a raz siąpi, robiąc tylko krótkie przerwy. Jest już trochę jaśniej, chmury podniosły się i wygląda na to, że przestało padać na morzu a pada tylko nad wyspą.

Starsi Amerykanie mieszkający w domku obok mojego w sobotę poszli na kilka dni do Juary, na jedyną wschodnią plażę na wyspie. Dziś wrócili w porze lunchu pocieszając, że od wschodu przeciera się i wygląda słońce. Podobno Juara jest piękna.

W każdym razie cały dzień upłynął mi na drzemkach, rozmyślaniu na ganku, obserwowaniu deszczu nad morzem i czytaniu "Northern crusades" oraz "Acts of God and Man - Ruminations on Risk and Insurance". W południe na mój ganek przyszedł kot aby zabrać mnie na lunch - usiadł na schodach i czekał a potem poszedł za mną do stołówki. Zjadłem jeszcze podwieczorek - malajski omlet, herbata i ciasto bananowe. Do tego krótki spacer po plaży podczas odpływu w wyciągniętej z plecaka kurtce przeciwdeszczowej. Nic nie ma do roboty.

Można by pomyśleć, że to nieudany dzień wakacji w tropikach ale ja czuję się szczęśliwy. Nie ma upału, nic nie muszę robić, mam świetny pretekst aby poleniuchować. Myśli płyną leniwie, nie ma żadnych złych myśli ani złego nastroju. Ot czas sobie płynie powoli i mija, fale biją o piasek, deszcz pada. Jestem tak odległy od wszystkiego, jak tylko można.

Na jutro umówiłem się na nurkowanie. Mamy zejść głęboko i ma być fajnie.