środa, 28 listopada 2012

WAW SGN 09/12/2012 11:35

Do szpitala poszedłem w dobrej formie. Kilka dni wcześniej przebiegłem bez wysiłku 11 km, regularnie chodzę na jogę i w ogóle czuję się w formie, jak nigdy. Byłem u endokrynolog, która patrzyła na moje TSH i entuzjastycznie tłumaczyła mi, że jestem zupełnie zdrowy.
Moje wcześniejsze gorsze samopoczucie i złe przeczucia odeszły gdzieś w cień. Ot po prostu kontrola, trochę opóźniona ze względu na moje podróże. Wedle wszelkich danych po operacji i jednorazowej dawce promieniowania nie powinno być już żadnych śladów po raku. Te badania to formalność, normalna procedura.
Szpital był ten sam ale pobyt w nim znacznie sympatyczniejszy. Ze względu na małą, diagnostyczną dawkę izotopu leżałem w izolatce ale nie sam tylko z Adamem, 70-letnim prawnikiem z którym dobrze się rozmawiało. Mieliśmy jasny, czysty pokój, szpitalne WiFi, telewizor, laptopa, tablet, rozmawialiśmy, czytaliśmy gazety i książki, komentowaliśmy wybory w Ameryce. Czas szybko leciał.
Cała ta procedura trwa, pierwszego dnia pobierają krew i dają zastrzyk na obniżenie TSH, drugiego też. Trzeciego dnia podają promieniotwórczy izotop jodu i potem nic się nie dzieje przez trzy dni. W ogóle mało się dzieje, nawet temperatury nie mierzą a jedynymi wydarzeniami są skromne, szpitalne posiłki. Na koniec robią scyntygrafię, za dwie godziny są wyniki i wypis.
Szóstego dnia przyszedł lekarz z wynikami i powiedział, że coś tam znaleźli i że będzie mi trzeba podać znowu pełną dawkę promieniowania. Wolne terminy są na luty i mogę się od razu zapisać. Więc się zapisałem.
Wróciłem do domu, popatrzyłem na szarość za oknem i zapadający wcześnie zmierzch i uznałem, że skoro już wiem co robię 14 lutego, to nie ma na co czekać. Akurat Aeroflot miał promocję, więc kupiłem sobie bilet do Sajgonu. Na dwa miesiące. Wracam w lutym tydzień w szpitalu a potem będę ze dwa-trzy tygodnie siedział w domu i dochodził do siebie po odstawieniu euthyroxu. A potem już będzie wiosna.
To takie łatwe. Wizę na trzy miesiące do Wietnamu dostałem od ręki. Malarone leży w lodówce. T-shirty, szorty i klapki tylko wrzucić do plecaka. Przewodniki Lonely Planet wgrałem na iPada w kilka minut. Z lotniska Tan Son Nhut trzeba dostać się do Dzielnicy 1, gdzie jest najwięcej hoteli. A potem wszystko potoczy się samo znanym trybem - upał, jedzenie na ulicy, autobus, towarzysze podróży, jakaś plaża i może nurkowanie. Delta Mekongu, Kambodża i dalej może Laos a potem znowu Wietnam. Nie trzeba planować na wyrost, wszystko samo się powoli potoczy.
Listopad jest ciepły ale szary i zmrok zapada zaraz po piętnastej. Po powrocie ze szpitala odechciało mi się wstawać przed siódmą na jogę albo aby biegać. Koło siódmej dzwoni budzik, biorę swoją tabletkę i śpię do dziewiątej albo dziesiątej albo jedenastej. Odechciało mi się bawić Matlabem i czytać o jakiś matematycznych zawiłościach. Przestałem bawić się gotowaniem i ograniczam śniadanie do dwóch kaw z mlekiem (o ile mam mleko bo nie chce mi się schodzić do sklepu) a na drugie śniadanie piję trzecią kawę.
Miałem depresję przez zbyt wiele lat aby nie wiedzieć co się ze mną dzieje. Potrzebuje słońca i pozytywnych bodźców. Zmieniającego się krajobrazu za oknem autobusu. Przyjaznej ciału temperatury powietrza.

Ship me somewheres east of Suez, where the best is like the worst,
Where there aren't no Ten Commandments an' a man can raise a thirst;
For the temple-bells are callin', an' it's there that I would be —
By the old Moulmein Pagoda, looking lazy at the sea;