poniedziałek, 2 kwietnia 2012

El Calafate

Chalten i Calafate leżą tuż obok siebie, w tym samym parku narodowym. Na mapie. W rzeczywistości dzieli je ponad dwieście kilometrów. Z El Calafate do lodowca Perito Moreno jest jeszcze osiemdziesiąt a zatem w sumie zrobiłem dziś czterysta kilometrów. Trzeba przywyknąć do odległości w Patagonii.

Nie spodobało mi się Calafate. Małe miasteczko z lotniskiem teleportującym tłumy turystów na jedną główną ulicę. W Chalten przynajmniej byli ludzie chodzący na trekkingi albo wspinający się. Inny klimat. Trzeba uciekać.

W dodatku, gdy dojechałem zaczął padać zimny deszcz. A bankomaty nie chciały mi wypłacić pieniędzy z karty. Dopiero trzeci coś dał ale w małych porcjach. Podejrzewam, że nie działał system banku z soboty na niedzielę w nocy, w Polsce. Ale brak gotówki tutaj to koniec, kartą nie można płacić bo nie ma łączy. Bez gotówki nie ma ani gdzie spać ani, jak się stąd wydostać.

Dziś wstałem o szóstej aby spakować się na autobus do Calafate. Jutro wstaję o piątej rano i jadę na wycieczkę do Parku Tores del Paine w Chile. Kupiłem opcję bez powrotu, spróbuję zostać w parku i zrobić mały trekking. Dobrze, że wczoraj odpocząłem.

Zastanawiałem się, czy warto kupić popołudniową wycieczkę na lodowiec Perito Moreno? To najsłynniejszy lodowiec Argentyny ale ile można lodowców oglądać? Czy warto wydać sześćdziesiąt dolarów na kolejny?

Dobrze, że się zdecydowałem. Perito jest zupełnie inny niż Viedma. Ten drugi oglądasz z jeziora i można po nim chodzić. Perito sięga prawie drugiego brzegu, na którym są ścieżki widokowe, można sobie spokojnie obejrzeć i obfotografować jego czoło. Jest przy tym szerszy, posuwa się szybciej i słychać jak cały czas pęka i zwala do wody kilkutonowe bryły lodu.

Było zimno i szaro ale krajobraz po drodze rekompensowały chłód. Piękne góry. Znów widziałem tęczę. Kondora szybującego nad drogą. Gdy wracaliśmy oślepiająco świeciło zachodzące słońce - ta zmienność pogody tutaj - i były zachwycające widoki.