niedziela, 1 stycznia 2012

Khajuraho

Po dwudziestu godzinach podróży Indie już naprawdę zaczęły działać mi na nerwy. Najpierw czekaliśmy na dworcu w Varanasi pięć godzin bo o tyle opóźnił się odjazd pociągu. Potem pociąg jechał trzysta pięćdziesiąt kilometrów przez osiem godzin i gdy wysiedliśmy na dworcu w Satnie było w pół do drugiej w nocy. Zamiast do hotelu poszliśmy do poczekalni, gdzie przeczekaliśmy do rana i wzięliśmy autobus do Khajuraho.

Sam pociąg i dworzec nie były takie złe, na szczęście Polskie Koleje Państwowe stanowią dobrą szczepionkę uodparniającą na kolej indyjską. Jedyne co mnie trochę męczyło to intensywny zapach moczu, gdy pociąg ruszał ze stacji.

W każdym razie byłem niewyspany, zmęczony podróżą i coraz bardziej zły. Nasz autobus okazał się kolejnym gratem, w którym mieliśmy spędzič kilka godzin marznąc i podskakując na wybojach. Kupiłem lokalną gazetę i zacząłem czytać komentarz na temat relacji między Pakistanem a Indiami. Po tym, jak stosunki Ameryki z Pakistanem pogorszyły się, relacje z Pak zaczęli zacieśniać Chińczycy, co oczywiście niepokoi Indie. Autor przeciwstawiał imperialny styl Chin oparty na sile miękiemu stylowi Indii opartemu na wpływach kulturalnych.

Roześmiałem się. W ciągu kilku ostanich lat, przy pomocy pieniędzy i bizantyńskiej dyplomacji Chiny pozyskały kilkudziesięciu sojuszników i wasali od Afryki po Azję. Czy Indie mają jakiś sojuszników? Większość sąsiadów albo należy do rodziny krajów muzłumańskich albo jest słaba jak Nepal albo, jeśli jest bliska kulturowo Indiom to idzie swoją własną drogą jak Cejlon i Birma.

Wygląda na to, że model kulturowy polegający na filmach Bollywood, aranżowanych małżeństwach, kastach, korupcji i śmieceniu dookoła nie pociąga nikogo.

* * *

Tymczasem nasz autobus wdrapał się na łagodne wzgórza i zaczął zjeżdżać w dół. Wokół rozpościerały się soczyście zielone pola otoczone murkami z kamienia lub błota na których krzątali się ludzie. Co jakiś czas krajobraz przecinały równe linie kanałów lub potężne rzeki. W mijanych wioskach domy miały obejścia, w których podłoga była utwardzona i czysto zamieciona. 

Brud i śmieci nie zniknęły całkiem ale powietrze z lekką mgiełką wiszącą nad rozległymi polami był czyste. Ludzie, którzy wsiadali do autobusu dalej byli dziwacznie ubrani ale wyglądali zdrowo i czysto oraz mieli porządne buty.

Dojechaliśmy do Khajuraho, które -  oprócz zwyczajowego targowania się o hotel i inne detale - okazało się małym miasteczkiem z dobrymi hotelami i mnóstwem świerzego powietrza. Z wielkiego tarasu mamy widok na wysokie, rzeźbione wieże świątyń. Ludzie wyglądają na dużo bardziej zrelaksowanych i przyjaznych. Indie tutaj nie wydają się tak przegraną sprawą.

Również świątynie robią na mnie dobre wrażenie. Świątynii w Benaresz nie rozumieliśmy - dla Hindusów mają one ogromne znaczenie duchowe ale dla nas było to tak, jakby ktoś zaprosił Cię do zwiedzania swojej łazienki - kafelki, jeden odpada, innych krzywo przyklejony. Po prostu dla nas nie ma tu nic ciekawego, nie czytamy tego kodu kulturowego, nie rozumiemy znaczenia tych miejsc.

Tutejsze świątynie wyglądają na coś znacznie nam bliższego - wieże wznoszące się ku niebu, ołtarze, misterne rzeźby z piaskowca z tysiącami figurek. Na dodatek świątynie stoją na kamienych podwyższeniach pośród pól i balsamicznego powietrza.

* * *

Rok wcześniej napaliliśmy z J. w kominku aby choć trochę ogrzać zimny salon, wystrzeliliśmy wbite w śnieg petardy i patrzyliśmy z sypialni na piętrze, na wybuchające nad miastem sztuczne ognie. Nigdy bym nie przypuszczał, że kolejny Nowy Rok spędzę tak daleko, z widokiem na hinduską świątynię Kama-Sutry w towarzystwie nowopoznanych ludzi.

Do naszego towarzystwa dołączyło jeszcze dwóch Mołdawian i Rosjanka o wschodnich rysach, która przyjechała do Indii medytować. Językiem konwersacjii stał się naturalnie rosyjski. Na górnym tarasie Hindusi z naszego hotelu i ich znajomi urządzili ognisko i głośną muzykę z bollywoodzkimi rytmami. To znaczy dopóki nie rozpętała się burza i piorun nie wyłączył prądu w całym mieście.

Zostaliśmy zaproszeni do zabawy ale wolimy trzymać się swojego stolika na niższym tarasie i rozmawiać. Wygląda na to, że każdy w Indiach ma jakąś historię, która jest warta wysłuchania.

Dima jeszcze dwa miesiące temu nie myślał, że tutaj będzie - pracował w Mołdawii, dla jakieś amerykańskiej firmy. Praca dała mu w kość, więc ją porzucił, porozmawiał ze znajomymi, którzy do dwóch lat pracują dla Bollywood w Bombaju i przyjechał tutaj. Pieniędzy ma na jakieś dwa, trzy miesiące ale liczy, że gdzieś na południu znajdzie pracę. Jest młody i bystry, więc pewnie mu się uda.

Oksana dowiedziała się, że ma kuzyna, który mieszka w Indiach. Wiedziała, że ma brata ale właśnie teraz wujek powiedział jej, że jej brat od kilku lat tutaj przebywa. Więc napisała do niego mejla i może uda się jej nim zobaczyć.

Siedzimy, rozmawiamy, żartujemy a tymczasem nadszedł Nowy Rok.