wtorek, 27 marca 2012

Bariloche

Autobus wyjechał ze stacji Retiro w Buenos koło pierwszej. Bardzo komfortowy autobus, nowy, piętrowy, o szerokich (tylko trzy w rzędzie), rozkładanych do pozycji półleżącej fotelach. A ja miałem w nim najlepsze miejsce - pojedyńczy fotel, w pierwszym rzędzie na piętrze.

Minęło ze dwie godziny zanim wydostaliśmy się poza przedmieścia Buenos Aires, przedmieścia podobne do warszawskich, z krzywymi domkami i chaotycznymi reklamami. Ale gdy wreszcie wyjechaliśmy znaleźliśmy się w ciągnących po horyzont pampasach.

U nas podczas jazdy horyzont zasłaniają lasy, zarośla albo wzgórza. A tutaj krajobraz wygląda, jak spokojne morze - płaski i sięga po kres. Cały czas widać tylko pola i łąki, pojedyńcze zabudowania i czasem ronda. Autobus nie robi żadnych postojów, jedzie z monotonną prędkością i ciągle widać to samo - żadnych większych miejscowości, miasteczek, lasów lub pagórków. Po prostu wolna przestrzeń w czystej postaci.

Leżałem więc w fotelu, nogi oparłem o szybę, włączyłem muzykę i obserwowałem krajobraz za oknem. Do zmroku zajęło mi to sześć godzin, czas w jakim Polski Bus dojeżdża z Warszawy do Gdańska. Tutaj widok za oknem niewiele się zmienił przez ten cały czas.

Gdy nadszedł zmrok wcisnąłem się w mój nowy, ciepły śpiwor i zacząłem drzemać. Im więcej mija czasu, tym bardziej dokucza mi jet lag, który ciągle mnie trzyma. Niby śpię ale jednak się budzę a w dzień jestem przytłumiony, wszystko jest trochę nierealne przez to. Ale spałem, z krótkimi przerwami. Raz śnił mi się jakiś koszmar.

Obudziłem się, słońce właśnie wschodziło a krajobraz zmienił się radykalnie. Przestrzeń pozostała ale teraz była pofałdowana, w oddali widać było góry a poza tym zniknęła soczysta zieleń. Wjechaliśmy w krajobraz Patagonii, choć formalnie zaczyna się ona bardziej na południe. Rośliny zamieniły się w drobne, zwarte kulki usiłujące przeżyć suszę na pustyni.

Zostało trzysta kilometrow do Bariloche i przez cały czas krajobraz przypominał Saharę po suchej stronie gór Taurus w Maroku. Tak samo skalisty, surowy i rozświetlony różowym światłem. Jak powierzchnia innej planety. Ale tę pustynię wypełniają piękne górskie jeziora i rzeki.

* * *

Bariloche nie ma do mnie szczęścia. Piętnaście lat temu spałem na podłodze, na dworcu autobusowym pomiędzy jednym autobusem, który dowiózł nas późno w nocy a drugim, który miał nas zabrać rano. Tym razem zobaczyłem trochę więcej ale niewiele.

Bariloche to Apen, Courchevel albo Zakopane Ameryki Południowej - Brazylijczycy i Argentyńczycy przyjeżdżają tu na narty. Teraz jest oczywiście za wcześnie na śnieg ale można uprawiać trekking w Parku narodowym, jeżdzić na rowerze, łowić ryby.

Miałem zamiar zostać tu dwa dni i objechać na rowerze pętlę zwaną Circuito Chico a dopiero potem ruszyć dalej. Potrzebuję ruchu i powietrza po dobach spędzonych w samolocie lub autobusie. Ale nie da rady autobus do El Chalten jest jutro albo za trzy dni. A trzy dni w Bariloche to dla mnie za dużo.

Tak więc liznąłęm tylko atmosfery Bariloche ale wygląda to sympatycznie. Nic z zadęcia i tandety kurortu, położenie nad ogromnym jeziorem daje świerze powietrze. Dzięki szwajcarskim osadnikom jest to stolica czekolady i bernardynów. A dzieki temu, że jesteśmy ciągle w Argentynie są steki i parille. Podobno jedzenie jest tu lepsze niż w Buenos.

Bariloche ma 100 tys. mieszkańców a następna miejscowość do której jadę, El Chalten tylko 600. Dla mnie to ostatnie tak duże miasto na ponad dwa miesiące, ostatni przyczółek cywilizacji, kawy, sklepów. To pokazuje pustkę Patagonii. Ten etap to tylko 1500 kilometrów ale droga legendarną Route 40 zajmuje dwa dni, bo jest zbyt trudna aby autobus mógł nią jechać w nocy i w cenie biletu jest nocleg. Kolejne dwa dni w autobusie.

Zasadniczo są dwie drogi na południe przez Patagonię, lepsza (numer 3) wzdłuż wybrzeża i trudniejsza (Route 40) w głębi lądu wzdłuż Andów. Przejechanie tej drugiej to żelazny punkt podróży po Ameryce Południowej, podobno widoki są niezapomniane. Autobus kursują głównie dla potrzeb turystów ale lato już się kończy, to ostatni tydzień gdy autobus jeździe tą drogą. Mam szczęście o ile można nazwać szczęściem wydanie kolejnych dwustu dolarów na bilet.

Kupiłem sweter i polar, jestem teraz gotów na Patagonię. Niebo jest błękitne, powietrze przejrzyste i jest ciepło w słońcu. Ale powietrze nie jest tu chłodne, jak w Buenos ale zwyczajnie zimne. Jest tu jak w słoneczny dzień w zimowym kurorcie, w Madonnie na przykład. Kolejne tysiąc kilometrów na południe i będzie tylko zimno.