środa, 21 grudnia 2011

Ulica nas wyżywi

- Ulica nas wyżywi - obiecał Remek i faktycznie, ulica dba o nas. Ranek zaczynamy od dwóch herbat z mlekiem po 15 rupii. Potem natknęliśmy się na sprzedawcę wyciskającego sok z mandarynek i pomarańczy - dwie szklanki po 40 rupii. 

Koło pierwszej zajrzeliśmy do ulicznej jadłodajni, gdzie zjedliśmy makaron z warzywami i pierogi z mielonym mięsem (raczej mięsem i łojem, coś jak nasze kołduny gotowane na parze). Cały obiad z pepsi za 125 rupii na głowę. Czyli wszystko co zjedliśmy i wypiliśmy razem kosztowało nas po 235 rupii na głowę, jakieś trzy dolary.

I to wszystko co wydaliśmy aż do wieczora. Podobno za zwiedzanie Durbar - czyli dzielnicy świątyń są jakieś opłaty dla turystów ale omineliśmy posterunki wkraczając z jakiejś bocznej uliczki.

W ogóle Remek, który w Warszawie stara się nie wychodzić do sklepów aby nie wydawać za dużo tutaj wyraźnie odżył. Targuje się, zwraca uwagę na to czy w mijanych sklepach coś jest warte swojej ceny. Kupił już dwie kurtki NorthFace i dwie pary spodni, targując połowę wyjściowej ceny. Spodnie są na drogę a kurtki dla syna, więc odwiedziliśmy pocztę i dowiedzieliśmy się, ile kosztuje paczka do Polski.

Mnie z kolei odwrotnie, odeszła ochota na kupowanie czegokolwiek. Po pierwsze i tak mam za dużo rzeczy ze sobą a po drugie chyba odruchowo powstrzymuję się od kupowania z powodu information overload i gdy nie rozumiem rynku. Remek przeciwnie, czuje się jak ryba w wodzie. 

W całym Thamelu jest mnóstwo sklepów ze sprzętem turystycznym i ceny są bardzo korzystne. NorthFace dostępny tutaj to podobno dobre podróbki ale cała ta firma to wielka podróbka, więc różnicy za bardzo nie widać. Jest też dużo fajnych rzeczy. Ręcznie wyszywane (na poczekaniu) t-shirty w nepalskie wzory albo fajne czapki i szale.

Przez te wszystkie zmiany czasu zaspaliśmy i wstaliśmy dopiero w południe, a i tak udało się nam obejść pół miasta na południe od Thamel. Poszliśmy za daleko i zaplątaliśmy się w dzielnice, do których turyści nie docierają.

Mam już jednak dość Kathmandu - klaksony motocykli i samochodów przepychających się między pieszymi byłyby jeszcze do zniesienia. Dużo gorszy jest smog - wilgotne powietrze miesza się z zapachem taniej benzyny, spalin z wszechobecnych generatorów (prąd jest regularnie wyłączany), palonego plastiku i innych śmieci. Gdy smarkam w chusteczkę robi się czarna i orientuję się, że to wszystko osiada w moich płucach. Wiele osób na ulicach nosi maski.

Na jutro dogadaliśmy się z taksówkarzem na wypad do Bhaktapur. A teraz po prysznicu w hotelu siedzimy w naszej Himalaya Java, pijemy mochę za dwa dolary i odpoczywamy. Internet jest teoretycznie ale tak wolny, że z niczym nie można się połączyć. Jestem zupełnie off-line i zapominam już jaki jest dzień w Polsce.