niedziela, 8 stycznia 2012

Indyjski Lenin

Za naszymi domkami rozciąga się obóz uchodźców - prymitywne szałasy z plandek i liści palmowych, w których ludzie koczują bez prądu śpiąc wprost na ziemii. Mijamy go idąc skrótem a nie przez plażę, jak wszyscy do jedynej uliczki w Palolem. Tylko to nie są żadni uchodźcy, tak właśnie mieszka uśmiechnięta obsługa naszych beach barów i domków oraz sklepików. Jesteśmy w raju ale to nadal są Indie.

Odkąd zaczął się weekend mamy na plaży nową grupę turystów. Spacerują w ubraniu niewielkimi grupkami, robiąc zdjęcia Canonami i Olympusami. Mężczyźni mają smartfony i blackberry, dobre zegarki i noszą koszulki polo. Niektórzy swoją nadwagą wpędzają w kompleksy nawet Amerykanów - czipsy, pierożki smażone w oleju palmowym, coca-cola a indyjskie miasta z pewnością nie zachęcają do uprawiania joggingu - Indie są światowym epicentrum cukrzycy a w południowych stanach 30 proc. ludności ma nadwagę.

Ci nowi przybysze mówią lepszym angielskim i czytają gazety, więc korzystam z okazji aby wytłumaczyli mi co się dzieje w indyjskiej polityce.

Wygląda na to, że Indie mają swoją wersję arabskiej wiosny - narastający sprzeciw społeczny przeciwko korupcji, biurokracji i skostniałemu systemowi politycznemu pod mianem Team Anna. Codziennie czytam w gazetach o tym oddolnym ruchu walczącym z indyjską realpolitik.

Z pozoru Indie to kraj demokratyczny ale ludzie nie są w stanie kontrolować polityków, którzy raz doszli do władzy. Większość głosuje tu wedle przynależności kastowej i narodowej, dzięki czemu politycy pewni wyników wyborów mogą robić to co dobre dla nich a nie dla wyborców. Jeżeli sondaże pokazują, że władza może wymknąć im się z rąk zawsze mogą nakręcić spiralę emocji skierowanych przeciwko innym.

Efekty widać gołym okiem - Indie są krajem w którym mieszka najwięcej ludzi żyjących w skrajnej nędzy, ponad jedna trzecia biedków całego świata. Ich dochody i poziom życia są porównywalne z najbiedniejszymi krajami Afryki. W podobnej sytuacji żyje ludność Birmy ale tam można to tłumaczyć zabobonną, półwieczną dyktaturą i pozostałościami birmańskiej drogi do socjalizmu. A w Indiach od pół wieku jest wolność, demokracja i wolny rynek.

W całym Palolem jest jedno miejsce, gdzie można wypić porządną kawę. Świeżo mielona w żarnowym młynku kawa, porządny barowy ekspress, spienione gorącą parą mleko, mała betonowa klitka i dwa stoliki. Idziemy tam na dużą mochę i Remek, którego zawsze interesują konkretne sumy pyta barmankę ile zarabia.

- Cztery tysiące pięćset rupii na miesiąc, 150 rupii dziennie.

- To mniej niż dwie kawy tutaj - mówimy - musisz zażądać podwyżki.

Barmanka kiwa głową bez przekonania. Trzy dolary dziennie, to dobra płaca tutaj dla kogoś bez wykształcenia i podstawowej znajomości angielskiego, większość musi przeżyć za dolara lub półtorej. Jeśli zażąda podwyżki znajdą się chętni na jej miejsce.

Teoretycznie bezrobocie w Indiach wynosi 7,8 proc. - mniej niż w Europie czy Stanach Zjednoczonych. Ale wszędzie jest pełno ludzi, którzy uciekli ze wsi i są zdeterminowani zrobić wszystko za kilkadziesiąt rupii. Bo wieś to nędza i ciężka praca. Co roku kilkanaście tysięcy chłopów popełnia samobójstwo nie mogąc znieść ciężaru długów.

Indie przypominają Rosję sprzed wieku. Większość ludności to chłopi, żyjący w skrajnej nędzy, łagodni, głęboko religijni ludzie, którzy nie buntują się bo wierzą, że musi być tak, jak jest. Z drugiej strony mamy rozwój gospodarczy i mieszka tu najwięcej osób z listy najbogatszych, tak samo jak w Rosji z początku XX wieku. Tak samo, jak Rosja carów Indie mają ogromne zapasy złota. I tak samo tkwią w izolacji politycznej i kulturowej.

Problem polega na tym, że rozwój gospodarczy nie tworzy miejsc pracy i nie rozwija infrastruktury. Indie nie mają przemysłu - no dobrze jest tu Tata i Marutti ale w Rosji też były Zakłady Putiłowskie, które produkowały wszystko od armat po widelce, problem Rosji polegał na tym, że Niemcy mieli więcej przemysłu i więcej przedsiębiorczych, wykształconych ludzi. W przeciwieństwie do Chin, które są fabryką świata i dają zajęcie milionom uciekinierów ze wsi, Indie oferują światu usługi a to nie tworzy wystarczającej liczby miejsc pracy, szczególnie dla gorzej wykształconych.

Indie mają ogromny kompleks Chin, codziennie w gazetach widać informacje o tym, że Chiny są lepsze w jakieś dziedzinie - w liczbie doktorantów, w wydatkach na badania i rozwój. Ale przede wszystkim Chińczycy stworzyli w swoim kraju infrastrukturę  - autostrady, szybką kolej, sieć energetyczną. W Indiach nie ma dróg a kolej też przypomina XIX wiek., każdego dnia w wypadkach drogowych ginie tu tysiąc osób.

Czy można należeć do klasy średniej jeśli się w życiu nie leciało samolotem? Według raportu McKinsey klasa średnia w Indiach liczy 300 milionów, więcej niż ludność Stanów Zjednoczonych, podejrzewam jednak, że McKinsey przygotował ten raport pod konkretne zamówienie i te liczby są wzięte z sufitu. Wedle danych wygrzebanych przeze mnie dwa procent mieszkańców Indii leciało w życiu samolotem - co dawałoby jakieś 34 milony ludzi należących do klasy średniej. To wygląda na bliższe temu co widzę.

A zatem mamy setki milionów ludzi żyjących w skrajnej nędzy, niewielką warstwę klasy średniej i grupę ludzi obłędnie bogatych. Mamy biurokrację w carskim stylu, korupcję wplecioną w styl życia i mamy ludzi, którzy zaczynają zdawać sobie sprawę z tego co się dzieje i protestować, jak rosyjska inteligencja w XIX wieku. Mamy system polityczny żywiący się mitem o odmienności Indii.

Sprawy wymkną się spod kontroli, gdy ci łagodni biedacy dostaną broń do ręki i ideologię, która wyzwoli ich z dotychczasowych ograniczeń. Gdy znajdą sobie przywódców i ideologów spośród niższej klasy średniej sfrustrowanej brakiem perspektyw. Sądzę, że indyjski Lenin już się urodził.